27 listopada 2011

Kara śmierci - c.d.; Pobór do wojska + filmik

W związku z żywą dyskusją, jaka została wywołana moim poprzednim wpisem, muszę pogłębić temat kary śmierci. Wyszedł mi dość długi tekst, ale chyba warto przeczytać.


Kiedyś rzeczywiście uważałem, że zamiast kary śmierci powinno się stosować roboty przymusowe o zróżnicowanej długości - w przypadku tych szczególnie okrutnych, praca aż do śmierci. W ten sposób nie dość, że taki więzień utrzyma się "sam", to jeszcze nadwyżkę będzie się przeznaczało na wypłatę dodatkowych odszkodowań na rzecz rodzin osoby zamordowanej. Nikt mi takiego rozwiązania nie przedstawiał wcześniej, byłem z niego dumny. Jednak w miarę upływu czasu pojawiły się dodatkowe przemyślenia - i to właśnie w ich efekcie zmieniłem swój (nadal ambiwalentny!) stosunek do kary śmierci. Z jednej strony kara śmierci dla morderców jest dla mnie czymś skrajnie ostatecznym, ale koniecznym. Nie da się przecież wykalkulować ceny czy wartości życia ludzkiego. Ale, skoro decydujemy się na więzienie przestępcy w celi, to czy da się wykalkulować jego wolność, zdrowie, czas?

Pilnowanie więźnia niebezpiecznego stwarza nie tylko ogromne koszty, ale również niebywale wielkie zagrożenie dla samych pilnujących. Taki więzień nie ma przecież nic do stracenia - woli zostać zabity podczas próby ucieczki czy napaści na funkcjonariusza, niż tkwić w więzieniu i całe życie harować. Może być odbity przez swoich kolegów. Koledzy mogą porwać niewinnych zakładników żądając zwolnienia swojego ziomka. Między innymi dlatego Osama bin Laden (przynajmniej oficjalnie) został zabity i wrzucony do wody w nieokreślonym miejscu - żeby nikt nie chciał go wykupić życiem innych ludzi, żeby nie było takiego miejsca dla Al-Kaidy, jakim jest grób Rudolfa Hessa dla nazistów. W końcu, więzień może zachorować i w szpitalu wyrządzić krzywdę lekarzowi. Konwój i obstawa to wielki koszt i przede wszystkim dalsze i większe ryzyko dla niewinnych ludzi - pół biedy, jeśli chodzi o wycieczkę do gabinetu dentystycznego, ale co dopiero jeśli chodzi o wielomiesięczne leczenie w szpitalu.

A skoro taki więzień ma harować całe życie, to co jeśli nie będzie już zdolny do pracy? Państwo - czyli my - mamy go utrzymywać? Czy rodziny ofiar mają go utrzymywać razem z nami? Co gorsza - co jeśli po prostu nie zechce pracować? Zmusimy go do nieefektywnej i pełnej aktów sabotażu pracy? Kiedyś myśląc o tej opcji pomyślałem - po prostu nie damy mu jeść, albo damy tylko chleb i wodę oraz ciemną celę 2x2 metry. Ale czy to nie jest bardziej "okrutne i zezwierzęcone" od kary śmierci?


* * *
Zastanawia mnie zapalczywość, z jaką niektórzy "konserwatyści", którzy całkiem słusznie uważają, że tylko Bóg jest panem życia i śmierci, z jednej strony stanowczo bronią prawa do życia (słusznego!) osób jeszcze nienarodzonych, ostro sprzeciwiają się karze śmierci, a z drugiej strony popierają powszechny pobór do wojska. Pobór jest przecież formą podatku - i to skrajnie dokuczliwego, gdyż jest niewolnictwem i jednocześnie loterią między życiem a śmiercią. Większość amerykańskich ofiar rzezi w Wietnamie pochodziło z poboru, a przy tym większość z nich nie oddała ani jednego strzału. Jest to więc nie tylko pogwałcenie wolności osobistej człowieka, ale również marnotrawienie środków i energii pozostałych ludzi utrzymujących wyszkolenie i wysłanie takiego "żołnierza", oraz np. psychologów, którzy skłaniają takiego "żołnierza" do zabijania innych ludzi. Mamy więc grupkę rządzących, która wypowiada wojnę za innych ludzi i wysyła tychże ludzi, żeby za nich walczyli. Zazwyczaj wbrew ich woli, zazwyczaj na wojny potrzebne i opłacalne wyłącznie z punktu widzenia bankowców i konsorcjów zbrojeniowych. Czy oni także "bawią się w bogów"? Bez wątpienia tak, przez co popełniają zbrodnię nie tylko na wolności, własności i sprawiedliwości, ale także na życiu, zdrowiu i psychice ludzi, którzy w metryczkę mają wpisany niefortunny rok urodzenia.

Czy można więc powiedzieć, że taka Platforma Obywatelska bardzo słusznie zniosła przymusowy pobór do wojska? Cóż, ja myślę (może trochę złośliwie), że na pewno chcieli zaoszczędzić na osłabieniu naszego kraju (choć przez pomyłkę ;) zamiast osłabić - wzmocnili Polskę). Jednak jakość i powszechność sprzętu wojskowego, oraz żołd, stoją na niskim poziomie. Myślę, że tak samo jest z planami obronnymi, skoro nie potrafiono ułożyć sensownych planów anty-powodziowych. Naszym głównym mankamentem jest poleganie na NATO, które de facto nie zakłada, że pomoże nam w przypadku ataku (piąty artykuł waszyngtoński). W połączeniu ze stanem, w którym uczciwy obywatel ma utrudniony dostęp do broni - nasza obronność jest w stanie opłakanym. Żołnierze wolą służyć w Bundeswehrze, gdzie lepiej płacą, my sami natomiast nie jesteśmy w stanie zapewnić militarnej ochrony naszym miastom - a jeszcze wysyłamy żołnierzy do akcji okupacyjnych.

Wyższość służby ochotniczej nad poborem to materiał na książkę, dlatego pozostanę przy kwestii "bawienia się w bogów". Bez wątpienia można powiedzieć, że samobójcy usiłują przejąć władzę nad swoim życiem z rąk Boga do rąk własnych - i je zniszczyć. Ale co mamy powiedzieć o mordercach? Oni nie dość, że "bawią się w bogów", to jeszcze niszczą nie swoje, ale czyjeś - często niewinne - życie! Kto tutaj bawi się w Boga - zwolennicy kary śmierci, czy mordercy?


Jak brzmi piąte przykazanie? "Nie zabijaj" czy "Nie morduj"? Szukając odpowiedzi na te pytanie, warto postudiować teologię i porozmawiać z dowolnym księdzem, który miał styczność z kwestiami historii Kościoła. Razi mnie fakt, jak wielu katolików dało sobie sztucznie przebudować niektóre pojęcia (w mediach "radykalizm, fundamentalizm"... brak rozróżnienia między zabójstwem a morderstwem itd.) albo też dali sobie wpoić poczucie winy np. za Inkwizycję czy kolonizację - tymczasem powinniśmy być za to chwaleni, wystarczy przebadać te sprawy i zauważyć jasne, choć nie nagłaśniane fakty.




* * *
Nie mogę się również zgodzić z określeniem, że skoro popieram karę śmierci, nie mogę nazywać się katolikiem i niech sobie założę własną religię, skoro bawię się w Boga, bo dla każdego, nawet najgorszego przestępcy, jest szansa na nawrócenie. Tymczasem kara śmierci w katolicyzmie ma charakter egzekutywy, a nie kary na przyszłość. Ale jest też skutecznym "straszakiem", który ochroni życie innych osób, które mogłyby stać się ofiarami mordercy. Ich życie też jest ważne. Morderca ma owszem godność swojej Persony, ale taką samą godność mają też potencjalne ofiary tegoż mordercy. Co prawda, jeden nawrócony jest cenniejszy niż 99 sprawiedliwych, ale jeśli porównamy, ilu jest nawróconych, a ilu pomordowanych, to mamy tutaj już zupełnie inny kontekst, gdyż nie jest powiedziane, że jeden nawrócony jest cenniejszy niż utrata 99 sprawiedliwych.

Mogę przygotować oficjalne oświadczenie, że jestem gorącym zwolennikiem wprowadzenia w Polsce kary śmierci dla morderców i przedstawić je dyrektorowi Instytutu Teologicznego w Siedlcach. Jak myślicie, wyrzucą mnie? :) Wielu księży gorąco popiera karę śmierci - oni też nie są katolikami?

A co do "możliwości nawrócenia" - co się robi ze zdrajcą w wojsku? Stawia przed sądem wojennym i rozstrzeliwuje, czy przebacza i liczy się na jego nawrócenie, przy okazji grzebiąc kolejnych zabitych w wyniku zdrady własnych żołnierzy?

Owszem, katolik powinien przebaczać, ale odpowiada tylko za SIEBIE, nie za INNYCH. Dlatego nie mogę przebaczyć mordercy w czyimś imieniu!


W ten mój wywód niejako wpisuje się jakże niekatolicki Wojciech Cejrowski, który przedstawia sposób niemal maksymalnie sprawiedliwy (choć zapomniał dodać, że zwolennicy kary śmierci powinni także sami utrzymywać tych wszystkich biurokratów, którzy odpowiadają za tę rubryczkę w dowodzie osobistym; zapomniał też o sytuacji, gdzie osoba nie ma dowodu; ojciec dziecka jest za, a matka przeciwko karze śmierci; albo kiedy dziecko nie ma rodziców).



Kara śmierci (inaczej: kara główna) jest rozwiązaniem, które stosuje się w ostateczności i w przypadku, w którym nie ma najmniejszej wątpliwości, że popełniono morderstwo (rozróżniane od zabójstwa). Ja i inni zwolennicy kary śmierci z chęcią uniknęliby konieczności jej stosowania, tak samo jak chcielibyśmy uniknąć konieczności zabijania żołnierzy atakujących nasz kraj - stąd też różne pomysły, np. ten, o którym pisałem na końcu poprzedniej notki. Jednak dopóki kara śmierci będzie najlepszym środkiem do zagwarantowania, że ilość ocalonych dzięki jej funkcjonowaniu wielokrotnie będzie przewyższać ilość skazanych na nią, dopóty będę jej zwolennikiem.

Będę więc też zbierał podpisy pod propozycją ustawy o przywróceniu kary śmierci dla morderców, jeśli pojawi się taka inicjatywa. Czekam na nią niecierpliwie, mimo, że wprowadzenia kary śmierci zabrania nam nasza "stolica" - Bruksela - spełniającą dziś dla nas taką samą rolę, jaką niegdyś pełniła dla nas Moskwa.

25 listopada 2011

Kara śmierci

Jako, że pan Kaczyński chwytając sypiący się między palcami elektorat postanowił uderzyć w tony wymiaru sprawiedliwości, dziś pojawiła się koncepcja przywrócenia kary śmierci. Ta kara jako taka jest bardzo dobra i pożądana, w końcu nie bez powodu jest to jeden z postulatów Korwina. Ale podstawową różnicą między karą śmierci w wydaniu Kaczyńskiego i w wydaniu Korwina jest to, że JKM postuluje to od prawie 30 lat, a Kaczyński od dzisiaj. Cieszę się, że ta koncepcja zyskuje wśród polityków coraz większe poparcie, ale niepokoi mnie jeden fakt. Już sama osoba Kaczyńskiego stawia w świetle ryzyka postulat o karze śmierci. Kompromituje ją swoją reputacją "zacofanego" człowieka, dlatego wielu wyborców może kojarzyć ten postulat właśnie z Kaczyńskim...

To nie służy dobrze potencjalnym ofiarom morderstw. Kara śmierci jest wszak skutecznym straszakiem na bandytów - wiedzą, że mordując kogoś, sami podpisują na siebie wyrok. Jest oczywiście duża szansa, że śmierci unikną, gdyż jest ona orzekana wyłącznie w sytuacjach, co do których nie ma cienia wątpliwości. Ale zaostrzenie kar za ciężkie przestępstwa jest konieczne, bo dziwnym wydaje się, że tzw. "dożywocie" dożywociem nie jest, bo trwa 20 lat, a morderca siedzi 8 lat, podczas, gdy na podobny wyrok można trafić do ciupy za uchylanie się przed opresją aparatu państwowego.

Oczywiście nie brak też głosów sprzeciwu: bardziej wobec PiSu, niż wobec kary śmierci, ale jak już pisałem, kara śmierci przez Kaczyńskiego będzie się właśnie kojarzyła z tym znienawidzonym, skompromitowanym PiSem. W ramach walk politycznych zabrał głos twórca sukcesu Palikota, Piotr Tymochowicz, który dokonał rzeczy niezwykłej - zbeształ ideę kary śmierci, zrównał ją do zwolenników PiSu, przy tym wszystkim nie używając ani jednego argumentu ad rem.

Zabrałem więc głos w dyskusji, która krążyła wokół wymyślania coraz to barwniejszych konstrukcji pozbawionych argumentów. Postanowiłem się więc zachować niepoprawnie politycznie i rzuciłem kilkoma argumentami:

Zamieszczam linki do obrazków z Facebooka, gdzie toczyła się dyskusja:
Link nr 1
Link nr 2
Link nr 3

Dalej dyskusja zeszła na to, co to jest życie i dlaczego mrówka jest ważniejsza od ludzkiego płodu.

Reasumując: jestem ZA karą śmierci dla morderców, bo nie dość, że chronimy w ten sposób życie potencjalnych ofiar morderców, to jeszcze redukujemy koszta trzymania groźnego elementu w więzieniach i zapobiegamy stworzeniu zagrożenia przez nich w przyszłości. Na pierwszy rzut oka kara śmierci może się wydać czymś socjalistycznym - bo to zabijanie w majestacie prawa i aparatu państwowego. Jednak karze się ludzi również pozbawieniem wolności lub własności, a wielu ceni wolność czy bogactwo wyżej niż własne życie. Ale mam też argument ostateczny: przywracając karę śmierci będziemy zarówno bardziej bezpieczni, jak i bardziej wolni. Bezpieczni, bo zredukuje się liczba chętnych do popełnienia morderstwa. Wolni, bo zasada "Wolność mojej pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność Twojego nosa" będzie prawnie umocniona, a ten, kto przestrzega tej ważnej dla wolnościowców zasady, będzie przez prawo chroniony przed tymi, którzy mają tę zasadę gdzieś, albo wcale o niej nie słyszeli.

Więcej info o tym, dlaczego warto popierać karę śmierci (nie, nie PiS, tylko karę śmierci):
http://www.karasmierci.info.pl/


Mówi się, że Korwin, autor tekstu na tej stronie, jest chory na władzę - na pewno tak to wygląda z zewnątrz. Ale nieraz został sprostowany przez członków swojej partii, na przykład właśnie w sferze kary śmierci. Otóż, JKM wpadł pewnego razu na pomysł, żeby zwolnić z kary śmierci kobiety. W końcu jest to słabsza płeć i czymś bezdusznym byłoby karać je tak samo okrutnie jak mężczyzn, poza tym kobiety wykazują większą skłonność do działania pod wpływem emocji. Jednak praktycznie od razu z grona członków przyszła riposta: nie możemy zwolnić kobiet z kary śmierci, bo mafie będą zatrudniać same kobiety do "brudnej roboty"!

I tą ciekawostką chciałbym zakończyć dzisiejszy wpis.

27 września 2011

Debata w Siedlcach!

Odnośnie poprzedniego wpisu, kończył się on słowami "do zobaczenia na debacie... jeśli się nie boicie."
I debata będzie! W czwartek 29 września o godz. 18:00 na Placu gen. Sikorskiego.

Ale muszę poruszyć jeszcze jedną ważną sprawę. Otóż, kiedy pytaliśmy Jacka Kozaczyńskiego, dlaczego odszedł z UPR, odpowiedział, że wcale nie zmienił poglądów, tylko chce je reprezentować w liczniejszej partii. Proszę zatem sprawdzić poniższy link:

http://www.latarnik.info/?q=mp&q2=okreg&r=sejm&k=6&okr=18

Widać tutaj wyraźnie, iż pan Kozaczyński (PO) OSZUKAŁ NAS twierdząc, że od czasu bycia w UPR nie zmienił poglądów - zmienił je diametralnie, dosłownie w każdej poruszanej w głosowaniach materii!

Co więcej, pan Kozaczyński nie zjawi się na debacie - wysłał pana Czesława Mroczka, który również popisał się głosowaniem przeciwko naszym wartościom w 6 na 8 głosowań.

Nową Prawicę na debacie będzie reprezentował Paweł Michowiecki. W powyższym linku można zobaczyć, że jest on dumnym posiadaczem Certyfikatu Kandydata Przyjaznego Życiu i Rodzinie. Niełatwo go otrzymać, co widać po tym, że tylko 4 kandydatów z naszego okręgu ma taki certyfikat. Świadczy to również o dużej wartości certyfikatu. Dyskusja z PO będzie więc na pewno bardzo ciekawa. Ale obiecuję, że pozostałym socjalistom również dostanie się ostro.

A będą to także: p. Sawicki (PSL), p. Prządka (SLD), p. Tchórzewski (PiS).

Będzie to wspaniałe wydarzenie, dlatego serdecznie zapraszam wszystkich w czwartek 29 września o godz. 18:00 na Plac gen. Sikorskiego! Debata odbędzie się w tzw. otwartym studiu, więc ludzie będą stali na świeżym powietrzu.

Trzymamy kciuki za naszego reprezentanta!
I pamiętajcie - Lista nr 9! :)

23 września 2011

Co to się dzisiaj w Siedlcach (nie) działo

Z wielką pompą w różnych mediach zapowiadano spotkanie z europoseł Hibner z PO, na Placu gen. Sikorskiego, które miało odbyć się dzisiaj. "Miało" - bo nie nazwałbym tego spotkaniem, a zwykłym rozdawaniem ulotek. Całe szczęście byliśmy tam grupą z Nowej Prawicy i pokazaliśmy, kto jest w Siedlcach silniejszy.

Od razu podszedł do nas pan Jacek Kozaczyński, oczywiście z obstawą panów-śmieszków :) Śmieli się z naszych koszulek, które wyglądały mniej więcej tak:

Związek Socjalistycznych Republik Europejskich


Cóż, fakt faktem, że żyjemy w eurokomunie, a rolę Moskwy zastąpiła Bruksela, starająca się nie popełnić błędów z XX wieku. Do tego mieliśmy polskie flagi - jakież to obciachowe! Sam Pan Tusk stwierdził, że polskość to nienormalność - więc trzeba wyśmiać. Jeden z nich stwierdził, że był na spotkaniu z Korwin-Mikkem w Siedlcach i dawno takich "durnot" nie słyszał.

Z tym, że na Korwina przybyło w Siedlcach (20 września) ponad 300 osób. A na panią Hibner... 10-ciu działaczy PO z ulotkami. No i nas 18 osób, ale to tak skrzykniętych z dnia na dzień i jako przeciwnicy.

No i co powiedział nam pan Jacek Kozaczyński, "dwójka" na liście PO? Odparł twierdząco na moje zdanie, że był w UPR i potem przeszedł do PO. Argumentował to tak, że warto przynajmniej zrealizować 3% swoich poglądów, niż wcale. No, jak na razie jest to 1%... podatku VAT w górę. Skoro byli UPR-owcy tak mają się realizować te wolnorynkowe idee w PO, to może lepiej niech się wcale nie realizują? Dobrze, że korytko ściąga łasych na władzę, szkoda tylko, że te korytko jest utrzymywane z naszych pieniędzy.

Po chwili przyjechały dwa samochody pewnej firmy ochroniarskiej. Trochę nas to zaniepokoiło, ale zanim pomyślałem, co zrobić, dwóch "naszych" rozdało im nasz biuletyn. Podobno dwóch ochroniarzy powiedziało, że nas popiera, i że byli na spotkaniu z JKM. To jest zbyt piękne, ale chłopakom uwierzyłem.

"Platformersi" po 40 minutach doszli do błyskotliwego wniosku, że są otoczeni i każda ich ulotka jest konfrontowana z naszym biuletynem. Ok. 17:40 zwinęli namiot, więc tym razem to my zaczepiliśmy ich.

Rozmowy na argumenty nie było. Wstępnie umówiliśmy się na debatę Kozaczyński (PO) - Sommer (Nowa Prawica) i zobaczymy, czy rękawica zostanie podjęta. Jak do tej pory nie poczuliśmy się poważnie potraktowani - p. Jacek uciekł kiedy tylko kolejne osoby od nas zaczęły się schodzić z posterunków, by zobaczyć, co jest grane. Oddalił się czym prędzej jakimś dziwnym, chwiejnym krokiem i krzyknął jak do kolegów: "na razie!".

Pozostaje mi tylko odpowiedzieć: do zobaczenia na debacie... jeśli się nie boicie.

12 sierpnia 2011

Lepiej się nie wychylaj

Po śmierci Leppera ludzie gadają, że to był zamach. Oczywiście, logicznie rzecz ujmując do takiego podejrzenia można dojść w sposób całkowicie uzasadniony. Jednak ważna jest również przyczyna i co ludzie pomyślą - kto za tym tak naprawdę stoi. Samobójstwo jest bardzo mało prawdopodobne, szczególnie w sytuacji, w jakiej znajdował się zarówno sam śp. Andrzej Lepper i jego syn. Jeśli to służby, to zdają sobie sprawę, że przegięły i trzeba się z tego jakoś wykaraskać. A tymczasem ludzie nadal żyją w zastraszeniu znanym z PRL: "lepiej się nie wychylać". Jak się wychylisz to zaraz dostaniesz kijem po tyłku niczym te bydło, za które mają nas (i chcą, żebyśmy sami siebie za takie bydło uznawali) socjaliści. Chyba czas to zmienić?

A tymczasem polski resort MSZ dał ciała tak, że w mediach nijak nie dało się tego odkręcić. W ogóle po co oni się mieszają w wewnętrzne sprawy Białorusi? Kiedyś Polacy byli tam traktowani tak, jak u nas Amerykanie. Teraz są traktowani jak szpiedzy. Białoruś po raz kolejny strollowała polski rząd.

Zaskoczył mnie Jarosław Kaczyński. Jako socjalista zaczął obiecywać obniżkę akcyzy, pokazał też, że podatki to ponad połowa ceny benzyny (chociaż rzeczywistość jest taka, że gdyby obniżyć te podatki, to i koszt samej produkcji benzyny byłby mniejszy). Ale i tak nie przebije SLD, które też skarżyło się na akcyzę. Już nawet najgorszym socjalistom ten podatek przeszkadza - to dobry znak, bo wskazuje granicę absurdu, do której nie chcą dojść nawet czerwoni.

W ogóle wszystko staje na głowie. Wojewódzki "heiluje" w TV niczym faszysta, podobnie jak ci ludzie:
http://www.flickr.com/photos/rodwey2004/4761662627/lightbox/

Chociaż bardziej zaskoczył mnie fakt, że Nowa Prawica i JKM zostali pokazani przez kilkanaście sekund w "Wiadomościach". Co prawda to psi obowiązek telewizji przeznaczyć minimalną wymaganą przez prawo ilość czasu na każde ugrupowanie, ale materiał o Nowej Prawicy był nawet ciekawy i fajnie zrealizowany.

Ale i tak nie ma co się oglądać na media - one za nas podpisów nie zbiorą :) A to ciekawe zajęcie i miłych ludzi się spotyka, o dziwo umiejących dyskutować i nie wierzących tak ślepo telewizji jak jeszcze kilka lat temu. Problem w tym, że niektórzy na ulicę nie wychodzą, bo są przykuci do telewizora i zrobią tak, jak im pani ze szkiełka rozkaże. I pójdą na wybory mimo braku elementarnej wiedzy.

* * *
Ciekawostka: "Befsztyk Chateaubriand uzyskał swą nazwę i sławę od znanego pisarza i dyplomaty francuskiego z XVIII wieku.
Jego kucharz, nazwiskiem Montmireil, opracował własną metodę przygotowania steku. Umieszczał gruby płat mięsa z najdelikatniejszej polędwicy pomiędzy dwoma innymi płatami o tych samych rozmiarach. Taką "kanapkę" ze steków przypiekał na ruszcie, aż oba zewnętrzne płaty mięsa przypalały się na czarno, podczas gdy stek Chateaubriand znajdujący się w środku zachowywał w całej swej grubości równą różową barwę i ten sam stopień przypieczenia.
Danie było podobno wyśmienite, ale możemy powoływać się tylko na świadków współczesnych wicehrabiemu de Chateaubriand i jego kucharzowi Montmireilowi, ponieważ od ich czasów mało kto i mało gdzie może pozwolić sobie na przyrządzenie steków metodą tego francuskiego kucharza.
Podany wyżej przepis został odnaleziony we francuskiej książce kucharskiej z XIX stulecia i już wtedy opatrzono tę recepturę komentarzem stwierdzającym, iż metoda Montmireila jest zbyt kosztowna i marnotrawna."

5 sierpnia 2011

Zapłać i Umrzyj Szybko (ZUS)

Jak obiecałem, tak zrobiłem: byłem na III Manifestacji przedsiębiorców przeciw bezprawiu ZUS. Oczywiście nie jestem przedsiębiorcą. Nie mogę nim być w obecnym układzie, mimo, że chcę. Przypomina mi się fragment Kongresu Nowej Prawicy w Sali Kongresowej, gdzie prezes stowarzyszenia Wolni Przedsiębiorcy poprosił o podniesienie ręki tych, którzy mieli bądź mają firmę. Podniosło się kilkanaście rąk, spośród 2600 zebranych na sali osób. Potem poprosił o podniesienie ręki tych, którzy chcą mieć firmę. Muszę pisać, co się stało potem? :)

Organizatorzy manifestacji obliczyli, że chętnych może być nawet 3000 - piszę o tym, bo zamieściłem tę informację w niedawnej notce. Nie uwzględnili jednak pewnej rzeczy: aby przyjechać na manifestację, trzeba poświęcić cały dzień. Ja poświęciłem dwa dni, bo byłem do końca i miałem możliwość przenocowania w Warszawie - a przyjechałem pociągiem z Siedlec. Jednak ja mam trochę czasu wolnego, jestem studentem, nie mam stałej pracy. Natomiast najbardziej uciskana grupa - MiŚie (mali i średni przedsiębiorcy) muszą zrezygnować z 1-2 dniówek, muszą zostawić swój biznes, który i tak jest skutecznie tępiony. Na manifestacji byli więc obecni głównie bezrobotni, mieszkańcy Warszawy, patrioci, ale także zieloni lewacy protestujący (tym razem całkiem słusznie) przeciw GMO i monopolowi firmy Monsanto - natomiast przedsiębiorcy byli w mniejszości, o dziwo podobnie jak studenci. Warszawa ma już chyba dość tych wszystkich manifestacji, każdy już się w tym gubi i czuje przesyt. Obecna była również "Solidarność" z terenów Śląska, co mile mnie zaskoczyło, bo ci ludzie żądali też obniżenia akcyzy na paliwo. Jest jeszcze nadzieja dla "Solidarności" - muszą nią pokierować tylko dobrzy i odważni ludzie.

Bo główna przyczyna zła leży w bezczynności ludzi dobrych.

KRÓTKA RELACJA + WIDEO

Niestety, ale nie mamy co liczyć na państwowe emerytury - trzeba odkładać samemu, inwestować w kapitał, który nie straci na wartości, nie bać się rodzić i wychowywać dzieci nawet mimo trudności stwarzanych przez państwowy ucisk ekonomiczny. ZUS jest już tak zadłużony, że zapożycza się w prywatnych bankach i jest to sytuacja, która wiedzie tylko w jedną stronę - do upadku tego systemu. Chciałbym, żeby przymus ubezpieczeniowy został zniesiony - bo skoro ZUS jest taki dobry, to dlaczego jest obowiązkowy?

Ale najgorsze jest to, że po nieuchronnym rozpadzie tego systemu ludzie, którzy już wpłacili masę wypracowanych pieniędzy, nie otrzymają już z tego ani grosza - to po prostu przepadnie. Dlatego jak najszybciej trzeba wstrzymać ograbianie ludzi z wypracowanego dochodu i dopilnować, żeby wszyscy, którzy już wpłacili swe ciężko wypracowane pieniądze, otrzymali to, co im się należy z wpłaconej sumy. Państwo musi się wywiązać ze zobowiązań wobec własnych obywateli - pacta sunt servanda.

Prywatne ubezpieczenia nie różnią się od ZUSu niczym oprócz tego, że nie są przymusowe i tego, że są bardziej efektywne. Likwidując monopol ZUSu zwiększymy konkurencyjność między tymi "okropnymi prywaciarzami", którym zależy wyłącznie na zysku. Szkoda, że niektórzy zapominają, że zysk osiąga się dzięki dbałości o klienta.

Zapoznałem się dokładniej w tej kwestii z postulatami Kongresu Nowej Prawicy, z którym jak chyba widać sympatyzuję. Pieniądze na ZUS chcą oni pozyskać z prywatyzacji - więc zamiast topić kasę na wzór dotychczasowej "prywatyzacji" wg Balcerowicza, chcą z niej wywiązać się z dotychczasowych zobowiązań zaciągniętych przez państwo wobec swych obywateli. Niektórzy sympatycy Nowej Prawicy jeszcze wahają się, czy później likwidować państwowe ubezpieczenia czy nie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wahających się przycisnąć do zdecydowania, czy chcą być w przysłowiowej ciąży, czy nie. A oni chcą być trochę w ciąży, po prostu kraść mniej. ZUS należy zburzyć, spalić i zaorać. A przynajmniej sprywatyzować - byłby dzięki temu bardziej efektywny, a większość miejsc pracy zostałaby zachowana i zwolnione masy urzędnicze nie musiałyby się nagle rozglądać za jakąś dla odmiany produktywną pracą.

Oczywiście nie mam nic do zwykłych urzędników - naszymi wrogami i największymi pijawkami są ci na samej górze, o których nie wiemy praktycznie nic, a którym fundujemy służbowe limuzyny i strach pomyśleć co jeszcze. I oni jeszcze śmią mówić nam, że wysokie podatki są konieczne. Hańba...

A co ze zwolnionymi z ZUSu ludźmi? Znajdą się w końcu na wolnym rynku: niektórzy założą własne firmy w wolnym gospodarczo państwie, inni po prostu przejdą (może nawet razem z budynkiem!) po prostu pod skrzydła prywatnego ubezpieczyciela, gdzie zarobią więcej i będą cieszyć się większym poważaniem w społeczeństwie. Dlatego nie boję się prezentować tych postulatów nawet urzędnikom, gdyż na wolnym rynku byłoby im po prostu lepiej. Niektórzy zapominają, że nawet urzędnicy są obecnie grabieni przez aparat państwowy.


* * *
Ciekawostka: Oto ciekawy tekst modlitwy bogacza, odkryty wśród papierów londyńskiego kupca, Johna Warda z Hackeney, żyjącego na przełomie XVII i XVIII stulecia:

"O Panie, wiesz że jestem właścicielem dziewięciu posiadłości w mieście Londynie i że ostatnio nabyłem jedną posiadłość w hrabstwie Essex; błagam Cię więc byś chronił te dwa hrabstwa Middlesex i Essex przed ogniem i trzęsieniem ziemi; a ponieważ mam także zastaw hipoteczny w Herfordshire, błagam Cię o litość i nad tym hrabstwem; natomiast z resztą hrabstw uczynić możesz, co zechcesz.

O Panie, spraw by bank odpowiadał na moje noty, a moich dłużników uczynił ludźmi rzetelnymi. Udziel łaski pomyślnej podróży i powrotu żaglowcowi Mermaid, ponieważ ja go asekuruję; a jako rzekłeś, iże dni niegodziwców policzonymi są, ufam Ci, że nie zapomnisz Twego przyrzeczenia, albowiem zakupiłem skrypt dłużny gwarantowany pewnym majątkiem, który moim będzie po zgonie tego rozpustnego, młodego szlachcica J.L."

W roku 1727 angielska Izba Gmin usunęła tego jegomościa ze swego grona, co jest bardzo rzadkim i drastycznym rozwiązaniem. Nie do końca wiadomo, za co. Być może ten "pacierz" może nasunąć pewne przesłanki.

2 sierpnia 2011

Gdzie pływać w Siedlcach?

Szczęście w nieszczęściu, że nie ma aż tak wielkich upałów. Jednak zdarzają się "łańcuszki" dni bardzo ciepłych, w których człowiek marzy o wodzie. I tym człowiekiem nie jestem tylko taki na przykład ja, młody człowiek potrzebujący ruchu. Takich ludzi jest wielu i niektórzy osiągają nawet taki poziom desperacji, by kąpać się w siedleckim zalewie. Jest to akwen, w którym można znaleźć chyba wszystko - od zdechłej krowy (głośna sprawa, kilka lat temu, efektem była mini-epidemia czerwonki) poprzez siatki i butelki, aż po granat ręczny. Ostatnio do naszego zalewu dostały się nawet ścieki - ciekawe, czy zauważalnie pogorszyły ogólny stan wody? Nie wiem, od dawna nie sprawdzałem i sprawdzać nie zamierzam mimo względnie uspokajających doniesień inspekcyjnych.

"WODA W ZALEWIE TROCHĘ LEPSZA"

Inspekcje inspekcjami - ale koń jaki jest każdy widzi - i niewielu decyduje się na kontakt z zalewową wodą, a nawet jeśli, to w stopniu ograniczonym i uzupełnionym prysznicem po powrocie do domu. Faktem jest, że w Siedlcach nie można bez obaw nigdzie popływać czy puścić dzieci do zabawy w wodzie, mimo wakacji. Niby buduje się Aquapark (w miejscu, którego Siedlczanie nie chcieli), zapewne z kosztami wstępu, które nijak nie będą pasować do rynkowych standardów. A może akurat będą, bo Aquapark będzie swego rodzaju monopolistą? Siedlce powoli nas do tej sytuacji przyzwyczajają.

Ludzie będą chcieli coraz bardziej ochłodzić się nie musząc jechać 30 kilometrów a to do Sokołowa Podlaskiego, a to do Łukowa czy Berezy. Popyt będzie zapewniony, tym bardziej jeśli przyjrzymy się ciekawej praktyce, którą spotykamy przyglądając się popularnej niegdyś pływalni siedleckiej. Otóż dość często jest ona remontowana - akurat na wakacje, "bo w roku szkolnym nie wystarcza na to czasu". Basen miał być otwarty wraz z nastaniem sierpnia. Oto, co dziś widnieje na stronie internetowej basenu:

Dyrekcja Publicznego Gimnazjum nr 4 informuje, że  w związku z przedłużającymi się pracami remontowymi nastąpi zmiana otwarcia PŁYWALNI.  Przybliżony termin oddania do użytku obiektu to 22.08.2011r.  Zaznaczamy, że termin ten może ulec zmianie.


Czy potrzeba ku temu jakiegoś komentarza? Myślę, że tak. Otóż gdyby ta Pływalnia była prywatna, właścicielowi zależałoby na stworzeniu alternatywy dla brudnego zalewu - póki jeszcze może mieć tę uprzywilejowaną pozycję bez Aquaparku jako konkurencji! Właściciel chciałby ściągnąć ludzi jak najszybciej i jak najwięcej, dlatego fachowy remont trwałby maksymalnie krótko, a zarówno ceny jak i jakość (i reklama!) byłyby zachęcające nie tylko dla mieszkańców danego osiedla, ale być może także dla okolicznych miejscowości. Zarobki pozwoliłyby na dalszy rozwój Pływalni i przedsiębiorczy sukces, przyczyniający się do rozwoju Siedlec (choćby dlatego, że po basenie można pójść na jakieś jedzenie albo chociaż kupić cukierki dla dzieci w okolicznym sklepiku). Ale to w zdrowym państwie.


A tymczasem w Łukowie... płacimy 5 złotych, siedzieć możemy 10 godzin, bez obowiązku noszenia czepka, 4 baseny (płytkie i głębokie), połacie zieleni, na której można się "rozłożyć", jedno boisko do siatkówki, drugie do koszykówki, pływamy, jemy, pijemy... i dojeżdżamy długą drogą wydając dodatkowe pieniądze na bus/pociąg/paliwo i tracąc czas, który moglibyśmy spędzić na własnej, równie bezpiecznej choć może nie tak atrakcyjnej Pływalni.

27 lipca 2011

Zakład Utylizacji Szmalu, broń i demokracja

Jutro (czwartek) o godz. 11:00 odbędzie się manifestacja przeciwko przymusowi ubezpieczeniowemu i praktykom ZUS-u. Siedlce oczywiście będą obecne. Nie z nadmiaru wolnego czasu, tylko z chęci zadania potrzebnego pytania: skoro ZUS jest taki dobry, to dlaczego jest obowiązkowy?

W tym miejscu miał być wywód o ZUSie, ale zamieszczę go w następnym wpisie, wraz z relacją z manifestacji. Prognozy mówią o 3000 uczestników, zaangażowanych jest wiele organizacji i kilka partii.

* * *
Niektórzy zapominają też, że człowiek nie jest bydlątkiem, jak próbują nam wpoić socjaliści przez swoje rozwiązania. Lektura Manifestu Normalności (dla leniwych wersja czytana: KLIK) przybliży nieco powody napisania przeze mnie poprzedniego zdania i nie tylko - odnosi się to również do poprzedniego wpisu. Chociaż większość reakcji była pozytywna, niektóre bardzo mnie zdziwiły, bo insynuowały, że porównałem ludzi do bydła. Tymczasem każdy może sprawdzić (jeśli mi nie ufacie, to np. w Cache Google), że porównałem tylko ich zachowanie, nie ich samych. Zabawne było odwoływanie się do mojej osoby, czy postąpiłbym inaczej. Siedząc tutaj twierdzę, że postąpiłbym inaczej, ale nie wiem, co by się działo "na miejscu" - na pewno próbowałbym zrobić coś sensownego, bo lepiej zginąć ratując kilka osób niż również zginąć, ale razem z resztą. Tylko, że cały sęk w tym, że ja nie postuluję wielkich ideałów "socjalistycznej wspólnoty" - i nie jestem hipokrytą.

Co więcej, niektórzy ludzie myślą, że ludzie z łatwiejszym dostępem do broni zaczną się zachowywać tak:

Swoją drogą tutaj też się dziwię, że nie odebrano broni "napastnikowi"
wątpię, żeby instynkt rządził rozsądkiem, ale może przeżyłem zbyt mało ekstremalnych sytuacji?

Abstrahując od autentyczności nagrania ;)


Ale my nie jesteśmy małpkami, nie zaczniemy strzelać od razu jak ktoś nam da broń, nie zwrócimy się nagle przeciwko władzy. Co nie zmienia faktu, że jakość władzy jednak się poprawi... Wolę żyć w kraju, gdzie każdy może "na wszelki wypadek" mieć broń, niż w kraju, w którym pozornie wolnemu człowiekowi komunistyczna elita pluje w twarz i śmieje się z tego, że jest bezkarna wobec swoich kłamstw i przewinień. Nie, żeby ich zabijać... wtedy zamienimy się w to, z czym walczymy, o czym niejaki F. Nietzsche powiedział kiedyś kilka trafnych słów (chociaż z drugiej strony popularny jest też pogląd, że gen. Pinochet popełnił błąd socjalistów wywożąc z kraju, nie odsyłając na "tamten świat"). Jednak brak choćby najmniejszej odpowiedzialności karnej za niewywiązywanie się z obietnic wyborczych prowadzi do sytuacji, jaką zafundowała nam "liberalna gospodarczo" PO.

Biorąc rzecz z punktu widzenia marketingu politycznego głosując na daną partię dokonujemy pewnej niejawnej umowy - zakupu danego towaru, który zostanie wybrany przy założeniu, że większość "konsumentów" zagłosuje tak samo.

A tymczasem ZUS bankrutuje, a politycy mają w głowie tylko jedną myśl: "oby tylko nie za mojej kadencji!". I coraz bardziej zadłużają kraj.


Pewnie ktoś spyta, czy mam jakiś genialny pomysł na to, jak taką umowę wyegzekwować? Otóż: nie mam fioletowego pojęcia. Trzeba zmienić system na taki, w którym odpowiedzialność i długoterminowe podejście do rządzenia, z możliwością natychmiastowej prawnej reakcji obywatelskiej w oparciu o daną umowę - bez czekania do następnych wyborów. Niewielu wie, że program A. Olechowskiego (lipny, ale ja nie o tym) był sporządzony w formie umowy, oczywiście nie do wyegzekwowania, ale jednak. No i żeby nie było niedomówień - oczywiście jestem zwolennikiem Republiki i wrogiem demokracji, przed którą przestrzegał np. Platon.



Bardzo ciekawy jest też fakt, że nie trzeba było kamer i nowoczesnych metod kryminalistycznych, aby przestępczość w związku z bronią utrzymywała się na niskim poziomie. Kto mi wytłumaczy, dlaczego wzrosła ona dopiero wtedy, kiedy zabroniono obywatelom broni posiadać, mimo znaczącego postępu technologicznego?




* * *
Krótka ciekawostka, bo wpis długi:
"Oficerowie tureckiej marynarki wojennej za czasów ottomańskich nosili na czapkach drewniane modele swoich okrętów".


Ach, przynajmniej nie było rozproszenia odpowiedzialności ;-)

25 lipca 2011

Dostęp do broni palnej

"Gdyby w '39 co drugi Żyd miał broń, nie byłoby Holokaustu" - Janusz Korwin-Mikke


Nie miałem dostępu do Internetu (ani do broni palnej), więc przerzuciłem się na telewizję. Tam oczywiście ciągle o zamachu w Norwegii. To oczywiste, że informacje są nieobiektywne - ale nikt nigdy nie będzie obiektywny. Są jednak pewne granice i wczoraj miarka się przebrała - w "Wiadomościach" poruszono kwestię powszechności dostępu do broni. Bardzo miło, że podano zagęszczenie posiadaczy broni w Finlandii, spokojnym kraju, gdzie broń można dostać bardzo łatwo. Podano też informację, że Polska jest najbardziej restrykcyjnym krajem jeśli chodzi o dostęp do broni - to oczywiste, że przestępcy mają broń bez względu na prawne ograniczenia (w końcu są przestępcami!) i ilość incydentów z udziałem broni palnej jest o wiele większa niż w takiej Finlandii czy właśnie Norwegii. Mimo to broń, której tradycja noszenia była tak żywa w II RP, jest dziś u nas najtrudniej dostępna. I tutaj dochodzę do momentu, w którym wypowiedział się rzecznik Komendy Głównej Policji. Oczywiście był stanowczo przeciwny liberalizacji prawa w kwestii dostępu do broni. Trzeba więc zapytać: dlaczego? Otóż dlatego, że to właśnie służby mundurowe (więc państwowe) i ochroniarskie (ściśle kontrolowane przez państwo) mają monopol na broń i często dzięki temu taka Policja czy "Ochrona" mogą pozwolić sobie na więcej, niż się przewiduje (vide sprawa w Lublinie, z której znamy obrazek Palikota z pistoletem i wibratorem - to właśnie tam i wtedy policjanci zmuszali młode dziewczyny do czynności seksualnych, przystawiając im broń do głowy). Gdyby obywatel również miał broń, czułby się bezpieczniejszy nie tylko wobec bandziorów, którzy tak czy siak broń zdobędą - ale również bezpieczniejszy przed władzą.

Warto tutaj przypomnieć słowa Thomasa Jeffersona, jednego z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki:
"Najmocniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi jest to, że stanowi ono dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu"


I teraz powróćmy do Norwegii... kim były ofiary zamachowca? Była to grupa szczególna - młodzieżówka norweskiej lewicowej Partii Pracy. której umysły żyją wśród socjalistycznych mrzonek, gdzie naiwność przesiąka nie tylko sferę gospodarczą, ale dotyka również kwestii broni. Są to przeciwnicy posiadania broni. A teraz pomyślmy, ile ofiar byłoby, gdyby tamci ludzie posiadali broń palną? Dwie, trzy? Zamachowiec zdążyłby wystrzelić maksymalnie kilka razy przed własną śmiercią wymierzoną przez najbliższą osobę posiadającą broń. Zazwyczaj tak kończą się zamachy w USA i ten zamach skończyłby się tak samo w Norwegii - ale nie w tej grupie. Grupie, która uciekała w popłochu jak zindoktrynowane, uległe bydło, które nie ośmieliło się napaść kupą na agresora i odebrać mu broń (skoro sami jej nie posiadali, wraz mogli zredukować liczbę ofiar!).

Jest to zbrodnia krwawa i niedopuszczalna, nieludzka. Była szykowana długo, więc i grupa była dobrana starannie. Grupa ludzi uznających się za pewien rodzaj bydła (w tym kierunku socjalizm kształtuje ludzi) była idealnym celem - bo kiedy przychodzi niebezpieczeństwo, wielkie ideały socjalistycznej wspólnoty pryskają - a to w las, a to do wody - i tam giną. Zamachowiec osiągnął swój cel zbierając krwawe żniwo i rozgłaszając swe nazwisko i czyn na cały świat. A można było tego uniknąć tak łatwo...


Zamiast ciekawostki, dwa bardzo ważne cytaty Benjamina Franklina, bo wpis jest śmiertelnie poważny.


"Ci, którzy są skłonni poświęcić wolność dla poczucia bezpieczeństwa nie zasługują ani na jedno, ani na drugie i stracą oba"

"Demokracja jest wtedy, kiedy dwa wilki i owca głosują, co zjedzą na obiad. Wolność jest wtedy, kiedy dobrze uzbrojona owca podważa wynik głosowania!"

17 lipca 2011

Pseudokibole

Na wstępie proszę wszystkich blogerów, którzy sprzeciwiają się cenzurze Internetu, o podpisanie się pod niniejszym listem-petycją: KLIK


Pewnego dnia zauważyłem, że w polskich mediach stopniowo forsuje się coraz to nowe pojęcia, kreowane tak, żeby w połączeniu z kontekstem, z którym zawsze muszą się wiązać, zmieniały nastawienie odbiorcy do danej grupy. Z jednej strony rebelianci, bojownicy o wolność, buntownicy - z drugiej ekstremiści, radykałowie i fundamentaliści. Jak bardzo boli świadomość zbezczeszczenia tych pojęć! Ale o tym napisałem niemal rok temu, w pierwszym wpisie na tym blogu: KLIK

Zastanawiałem się - kiedy miarka się przebierze? Czy w tej nowomowie dojdziemy do absurdu znanego z PRL-u? No i nie musiałem czekać długo - w pewnej prywatvnej telewizji pewna prezenterka użyła ciekawego określenia na pseudokibiców. Nie byli to już "kibole". To byli "pseudokibole"! Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać, więc zgłupiałem. Czyżby podobnie jak "radykalizm" uległ zbezczeszczeniu przedrostek "pseudo"? A może to takie celowe przejęzyczenie prezenterki - w końcu nie mówiła o chuliganach, tylko o wszystkich kibicach - wszystkich przedstawiała w tym samym złym świetle.

Dzisiaj na Mszy Św. było ciekawe czytanie - o tym, jak słudzy chcąc wyrwać chwasty spośród rosnącej pszenicy zostali powstrzymani przez swojego pana, którzy polecił im poczekanie aż do żniw, bo wyrywając chwasty teraz mogą wyrwać również młodą pszenicę. To, co robią obecnie media, to wyrywanie wszystkiego, co tylko da się wyrwać. Muchę, która siadła na czyjejś głowie, zabijają kowadłem. A wszystko wskazuje na to, że mucha i tak zdąży uciec...

I jak mamy teraz myśleć o reżimowych mediach? Jak widać nawet status prywatnej telewizji nie gwarantuje wiarygodności, gdyż media zawsze muszą być krytyczne. Kiedy są one tubą propagandową rządzącej grupy, mamy do czynienia z przekręceniem ich roli. Ale czego spodziewać się po socjalizmie, który jako anty-ustrój przekręca nie tylko gospodarkę, ale także pojęcia i rzeczywistość przedstawiając je we własnym krzywym zwierciadle?

Czym teraz różnią się główne wydania programów informacyjnych? Przeciętny Kowalski co pół godziny, przełączając kanały ogląda to samo, tylko, że w innym opakowaniu. Dlaczego trzeba dorwać się do Internetu, żeby odkryć, że danego dnia wydarzyło się o wiele więcej naprawdę ważnych zdarzeń?

Tymczasem premier Putin nie otrzymał "Kwadrygi", pewnej nagrody rozdawanej w Niemczech. W polskich mediach państwowych wrzawa, przy okazji lansowanie Tuska i Barosso. A ciekawe, co na to rosyjskie media państwowe? Ciekaw jestem, czy przez cały dzień będzie przynajmniej 6 sekund (czyli tyle, ile w marginesowej Superstacji pokazano Marsz Nowej Prawicy, gdzie ponad 2000 ludzi przeszło przez centrum Warszawy) ;-)


* * *
Ciekawostka:


"Pies może rychlej zdechnąć z braku snu, niż z braku pożywienia."


Wniosek? Szkoda, że media nie są czasem jak ten pies.

9 lipca 2011

Kultura i immunitety

Znowu o mediach, ale myślę, że mój punkt widzenia będzie ciekawy.

Jak już wiele razy wspominałem, TVP2 jest stacją jak najbardziej lewicową i kontrolowaną przez SLD - to jest info nieukrywane, w końcu kierownictwo telewizji publicznej jest obsadzane siłami politycznymi, aby zapewnić "niezależność" - czy jakoś tak. Stąd też bardzo lubię oglądać tę stację, gdyż mam potem co opisywać na blogu.

Panorama. Informacja o "artystach", którzy postanowili złamać polskie prawo i występować nago w miejscu publicznym. Oczywiście skończyło się interwencją policji i mandatem - co nota bene dało pretekst do rozgłosu tymże artystom. Policja została oczywiście obśmiana przez prezenterki Panoramy, jaka to "wyczulona na kulturę", ale w innym znaczeniu. Wzięto też wypowiedź aktorki, która niczego złego nie widzi w nagości w sztuce - no dobra, ja też nie widzę niczego złego, jeśli wiadomo, co czeka widza i kiedy sam się na to godzi. Teatr to nie jest przestrzeń publiczna, w której narzuca się przechodniom różne widoki. Telewizja niestety tego nie dostrzegła. Szkoda też, że relacje pomijały tutaj rolę prawa, które jest przestrzegane na równi wobec każdego, wyłączając immunitety: polityczne i dyplomatyczne. Dlaczego więc nazwanie siebie "artystą" ma nadawać taki immunitet?

Swoją drogą ciekawe, jak zareagowałaby ta stacja po tym, gdyby ktoś zaszlachtował staruszkę na ulicy w ramach "przedstawienia" i w imię "sztuki".


Pierwsza kwestia omówiona. Teraz kolejna: mianowicie ostatnio pisałem o programie "Europa da się lubić". Całkiem niedawno prezenterka tego programu skompromitowała się na całej linii w innej stacji, TVN. Wielu pewnie już o tym słyszało, dlatego nie przybliżam całej sytuacji, a pełną rozmowę zamieszczam tutaj: KLIK.

Polecam uważnie obejrzeć całość. Nie chodzi tutaj bynajmniej o chamskie zachowanie p. Moniki (ach, te Moniki w mediach!), przerywanie, śmiechy-hihy, próżność, bagatelizowanie rozmówcy ze względu na jego młodszy wiek (p. Bosak ~30 lat, ale co tam, Richardson jest starsza, to musi mieć rację!). Chodzi tutaj po prostu o kolejne złamanie prawa, mówi się już o pozwie sądowym wobec prezenterki Richardson. Mam nadzieję, że dojdzie do skutku i że fakt bycia telewizyjną celebrytką również nie nada immunitetu i nie zwolni od przestrzegania prawa. Bo o kulturze już nie mówię (a warto zaznaczyć, że p. Monika prowadziła pasmo kulturalne w TVP Info).


* * *
Ciekawostka:
Przeciętna letnia burza wyzwala energię o mocy trzynastokrotnie większej, niż energia bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę, której ładunek odpowiadał 20 000 ton TNT.



Obawiam się, że tego lata burze (te w atmosferze i nie tylko) będą szczególnie gwałtowne...

5 lipca 2011

Jednodniowe wybory

Wiem, wiem, miało być o JKM, ale nadal czekam na zdjęcia, wywiad z YT usunięty przez radio, a relacji na tymże portalu jeszcze nie ma (a rozdrabniał tego nie będę). Tymczasem w telewizji propaganda na całego: stara "Europa da się lubić" leci już co najmniej od miesiąca (widocznie program dobrze wpłynął swego czasu na referendum), ciągła mowa o "prezydencji" (wpajanie błędnej terminologii) itd. Najciekawsze jest to, że propaganda nie idzie na zewnątrz kraju, tylko do wewnątrz. Takie to promowanie Polski za nasze pieniądze - a może to po prostu promowanie polskiego rządu...

Czyli kolejny odcinek serialu pt. "Jak nabić sobie poparcie za pieniądze wyborców".

Ale wczoraj stała się rzecz doprawdy niesłychana, takie medialne zaskoczenie: Prezydent nieformalnie ogłosił, że wybory będą jednodniowe - och, tak, jaki to ukłon w stronę pozostałych partii, jakąż to "figę" pokazał Platformie, niech no teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że Komorowski jest marionetką! Problem jednak w tym, iż dwudniowe wybory z założenia są niezgodne z Konstytucją, a Prezydent zarządzając takie wybory jednocześnie rozwala kampanię partiom. No i robi sobie kolejny wstyd przy wyborcach z powodu nieuctwa. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego to nadal mocno medialna sprawa, więc Pan Bronek utraciłby część szacunku ze strony ludzi przyssanych na co dzień do telewizora.

Oczywiście nie mogło obyć się bez komentarzy ELITY politycznej narodu. Najbardziej rozśmieszyła mnie wypowiedź posła Wenderlicha, który pochwalił decyzję słowami "stare, ale jare" - czyżby zabrzmiała w nim teraz nutka konserwatysty?

Oprócz uśmiechu, było też zdziwienie. Otóż reżimowe media przypomniały kilka wpadek Prezydenta. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom i nadal głowię się nad tym, czym mógł im podpaść... tego pewnie się nie dowiemy, natomiast logicznie można wysnuć wniosek, iż władza boi się jeszcze mediów. Media korzystają z tego statusu, również jest to całkiem logiczne. Tylko jaki mieli powód...? Jedyne, co przychodzi mi do głowy to sprawa ze sprawozdaniem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Sprawozdanie te odrzuciły wszystkie partie oprócz SLD. To by się nawet pokrywało ze wzmożoną obecnością komuchów i ich wypowiedzi np. w niedocenianiu lewicy w jej staraniach w członkostwie w UE. Jakby nie było, mają rację - tęsknota za ZSRR dała o sobie znać i wyrzuceni spod Moskwy wepchnęli się pod Waszyngton i Brukselę.

I to tyle, bo mam mało czasu. Z racji ograniczonego dostępu do Internetu więcej działam w terenie - i dobrze, skutki na pewno są bardziej namacalne ;-) A w wolnej chwili odświeżyłem sobie pewną "starą, ale jarą" grę. Ciekawe, czy spodobałaby się posłowi Wenderlichowi.



Grał ktoś za młodu? :)

21 maja 2011

Zawiodłem się na Ziemkiewiczu

Dla leniwych na samym dole super-syntetyczne "Podsumowanie" wpisu.

Dawno nie pisałem. Wiecie, koniec świata i te sprawy (business is business). Przez ten czas wydarzyło się sporo, przeczytałem jeszcze więcej, a wczoraj ze smutkiem pożegnałem kilka blogów, na których zamknięcie miała wpływ ABWehra. Cóż, ja w takim razie też będę się musiał gryźć za język... Witamy na Białorusi. PRL come back. Wiecie, muszę teraz odkupić swoje winy wobec Słońca Peru i napsioczyć trochę na zaplutych karłów reakcji. Inaczej mogę mieć poranną wizytę kominiarzy.

Moment, tylko "odcharnę" (czyt. nabiorę śliny).

12 maja miałem okazję być na spotkaniu redaktora Rafała Ziemkiewicza z mieszkańcami Siedlec. Nie ukrywam, większość sali zajęli ludzie w wieku zaawansowanym, choć była też pokaźna reprezentacja ludzi młodych, wyglądających na studentów (a Koło Politologów było także w zadowalającej liczbie uczestników, ze mną włącznie). Na wstępie nasz gość wygłosił 45-minutowy referat, traktujący głównie o historii powstania Gazety Wyborczej (chociaż zabrakło mi tam informacji o postaci samego Adama Szechtera... tzn. Michnika), oraz metodach manipulacji informacjami przez media. Było kilka naprawdę wartościowych stwierdzeń, z którymi w pełni się zgadzam. Było trochę niesubtelnych uwag do różnych osób (słusznych, aczkolwiek ostrych) - ale uzasadnienie tego znalazłem pod koniec spotkania i opisałem pod koniec tego wpisu (ale nie przewijajcie :)).

Po referacie przyszedł czas na pytania. Co mnie bardzo cieszy, jedna z osób przywołała Kongres Nowej Prawicy i spytała się, co Ziemkiewicz sądzi o tym, że wydarzenie zostało przemilczane, mimo, że uczestniczyła w nim masa ludzi, wielu znakomitych prelegentów, a potem odbył się marsz. Ludzie kulturalnie podnosili rękę i otrzymywali mikrofon. Choć sala kinowa CKiS jest spora, nie zdarzało się, że dwie ręce były równocześnie w górze. Aż do chwili, kiedy pytanie chciałem zadać ja. Otrzymałem już mikrofon, wstałem, aż tu nagle pan organizator nie daje mi zacząć i mówi, że przydałoby się trochę kultury, że tu się nie przerywa... hmm, ale ja przecież nic jeszcze nie powiedziałem. Ale rozumiem, taka prewencja. Wzruszyłem ramionami, aczkolwiek mikrofonu już nie chciałem oddać - kto wie, być może moje podejrzenia (że pytania mogli zadawać ludzie wcześniej podstawieni, po kolei, nie wchodząc sobie w drogę) były słuszne? Nie, raczej nie, to by była przesada.

Jestem pewnie zbyt podejrzliwy. Tym bardziej, że przecież raz już wypowiedział się młody człowiek i miał czelność wspomnieć o Kongresie Nowej Prawicy. Cóż, ja też nie omieszkałem wyrazić radości, że jak widać sporo ludzi tam było (nawiązując do tematu referatu, bo media niczego o KNP nie wspomniały, podczas, gdy u Palikota w tej samej sali było dwa razy mniej osób, a głoszono nowinę, że Ruch Poparcia zdobywa Sejm). Przypomniałem naszemu gościowi, jak przemawiał wtedy do nas i jakie wrażenie wywarł wtedy na mnie, gdyż siedziałem bardzo blisko niego, na scenie. Zaczęły się sugestie organizatora, żebym przechodził do rzeczy (cóż, wodę można było lać tylko dla określonej opcji politycznej), więc szybko zadałem pytanie w imieniu studentów: "Kogo poprze Pan w nadchodzących wyborach? Czy mimo zaangażowania w dany ruch, omawiane przez Pana media będą miały wpływ na Pańską decyzję? Chodzi mi o media, które nie wahają się z konkretnego człowieka zrobić oszołoma."

Aluzja do JKM-a chyba aż nazbyt wyraźna, ale co tam - w końcu nie każdy na sali musiał tak od razu wiedzieć, o kim mowa, zresztą byłem pewien, iż redaktor opowie się za tą samą opcją, którą tak aktywnie poparł jeszcze niedawno nie tylko przemawiając na KNP:




Cóż jednak usłyszałem? Oczywiście najpierw stwierdzenie, że jako dziennikarz nie chce się oficjalnie opowiadać za którąkolwiek partią. Jednak, w miarę rozwijania swojej wypowiedzi, kilkukrotnie użył stwierdzenia, że na dzisiejszej scenie politycznej mamy "dwa dania". Na swój sposób dobrze, że w sporym przedziale czasu gmatwania (tak powszechne zmienianie tematu, kiedy zada się niewygodne pytanie) powtórzył to kilkukrotnie, bo nie mogło to do mnie dotrzeć: "dwa dania". Cholera. Pokazywałem z widowni, że to bzdury - jakie dwa dania!? Za takie stwierdzenie to nawet w państwowym gimnazjum leci dwója (albo chociaż "minus"). Dobiło mnie stwierdzenie, którego mogłem się już domyśleć wcześniej: że wybierze te drugie danie... Rozumiem, że nie będzie to PO, a drugim daniem było tutaj w domyśle PiS. Fajnie, tylko, że PiS to socjalizm, a na KNP pan Ziemkiewicz opowiadał się za zgoła innym rozwiązaniem gospodarczym. Na dzisiejszej scenie politycznej niektórzy rzeczywiście widzą tylko dwa dania, niektórzy widzą nawet trzy czy cztery. Szkoda tylko, że po każdym z nich człowiek dostaje biegunki.

I w ten właśnie sposób zawiodłem się. Zauważyłem, że jedyne, co łączy red. Ziemkiewicza z Nową Prawicą to niechęć do aktualnej polityki (a może grupy u władzy?). Całe te spotkanie było nastawione na zarobek. Trzeba było pozyskać sympatię większości sali, (a przy okazji pana MO i reszty nomenklatury) żeby sprzedać później więcej książek. Fakt, pisze fajnie (być może nawet lepiej ode mnie!) i szaleństwo po spotkaniu sięgnęło sufitu - wspólne zdjęcia, dedykacje, kasa... Pośród tego zgiełku i egzaltacji trochę dziwnie czułem się przechodząc obojętnie obok stolika, przy którym "obsługiwał" fanów nasz gość. Być może on też.


Rafał Ziemkiewicz na Kongresie Nowej Prawicy
za wolnym rynkiem (0:55)
Na spotkaniu z Siedlczanami popiera PiS
To w końcu jak - wolny rynek czy socjalizm?
Zdecyduj się Pan!


No i oczywiście kto mnie zna, ten rozpozna mnie na filmiku siedzącego na scenie ;) Ale to tylko taki lansik na blogasku.

Podsumowanie: co mi się nie spodobało?

- Honorowy udział poważnego dziennikarza w KNP, pełne poparcia przemówienie, a później stwierdzenie tego samego poważnego dziennikarza, że na obecnej scenie politycznej są tylko "dwa dania" (dwie partie). To jak mają osiągnąć cokolwiek ci młodzi ludzie, w których pan redaktor pokłada tak wielkie nadzieje?
- Popieranie raz wolnego rynku, a raz socjalizmu.
- Brak odniesienia się do Kongresu Nowej Prawicy, o który były przecież dwa pytania, a można było odpowiedzieć nieinwazyjnie, że po prostu są to pewne wspólne wartości (chociaż nastąpiła tutaj pewnie nagła zmiana poglądów odnośnie gospodarki) i nic więcej. Zamiast wyważonej odpowiedzi - mocne poparcie opcji preferowanej przez publiczność w sali (jeszcze by się obrazili i nie kupili książki).


* * *
Jeszcze tradycyjna Ciekawostka:
"Węgorz elektryczny, którego naładowane energią elektryczną ciało posłużyło do włączenia świateł na nowojorskiej Wystawie Światowej w roku 1939, musiał zostać wpisany na listę członków związku zawodowego elektryków, aby uniknąć naruszenia przepisów związkowych."

Ach, te związki...

29 kwietnia 2011

Święta, święta... i znów święta?

Na wstępie, co by trochę rozluźnić mojego bloga złożonego głównie ze ścian tekstu, zamieszczam okładkę płyty wydanej niedawno przez zespół, który znany jest z dobrego bitu, PIT-u i bajeru. Hej, hej, bawmy się. Hej, hej, radujmy się, świętujmy bez końca, bo przecież dobrze jest...






Ja się ich już nasłuchałem i wolę rozkoszować się wspaniałą pogodą (stąd też tak długo nic nowego nie pisałem), tym bardziej, że dr Krzysztof Rybiński określił ich twórczość jako PR-owski playback. W międzyczasie wpadły mi w łapska propagandowe broszurki Stowarzyszenia Muzułmańskiego Ahmadiyya, o których być może napiszę w następnym wpisie. Tymczasem zapomniałem, iż miałem zamieścić tutaj przepis na miodowy napój energetyczny. Bez obawy, bo nie ma nic prostszego:

Bierzemy łyżeczkę lub dwie prawdziwego miodu, najlepiej lipowego (może być skrystalizowany) i wkładamy do szklanki, zalewając następnie zimną wodą (ja używam siedleckiej kranówki, bo jest lepsza nawet niż butelkowana) i mieszając z cytryną, którą można wygrzebać łyżeczką lub po prostu wycisnąć sok (wolę pierwszy wariant). Na razie mamy coś w stylu miodowej lemoniady, jednak właściwości energetyzujące wyzwalają się dopiero po długim "przegryzaniu się" tego wszystkiego, dlatego przygotowując napój przed snem, pijemy go bezpośrednio po obudzeniu się (elegancko, jeśli nie musimy wtedy nawet wstawać). Czuje się wtedy niezłego kopa, trzeba to przyznać, chociaż nie jest to może magiczny napój, który zwykł przygotowywać Panoramix... Pewny jest jednak fakt, iż napój taki korzystnie wpływa na serce i poprawia apetyt (niektórzy nie mogą rano zjeść śniadania przez taki brak apetytu) w jakiś dziwny sposób łagodząc jednocześnie głód.


* * *
Przejdźmy teraz do tematu bardziej na czasie. Jedne święta skończyły się, natomiast wykładowcy ponownie życzą nam wesołych świąt... Zastanawiam się, co to za święta - jedno jest na pewno, to święto Konstytucji 3 Maja. Olśnienie przyszło wtedy, kiedy inny wykładowca całkiem serio życzył nam pięknej pogody na pochód pierwszomajowy. Nie chciałem już odzywać się, że teraz jedyny pochód zorganizowany będzie przez działacza prawicowego, lewica natomiast przerzuciła się na wiece, na których liczy na obecność kogoś więcej, niż podstarzałych komuchów. Ciekawe, jak to wszystko wyjdzie w konfrontacji z uroczystością beatyfikacji Jana Pawła II. Ale wróćmy do tematu...

Teraz będzie jedna z tych niesamowitych-pewnie-zmyślonych historii. W czasach PRL wiele osób, w tym mój dziadek, na kilka możliwych sposobów przeciwstawiało się systemowi i funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa. Potajemne słuchanie Radia Wolna Europa, pielęgnowanie tradycji i pozostałości II RP, czy chociażby śpiewanie "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie". To oczywiście bierny opór, nie zmieniający nic. Była oczywiście prowadzona również działalność mająca wnieść coś nowego, podjąć jakieś znaczące działanie (np. w ramach "Solidarności"). Historyjka ta będzie jednak poruszała opór bierny, mianowicie ten dotyczący wywieszania flagi państwowej na balkonie.

1-go maja, w robotnicze święto pracy, mój blok był pod szczególną obserwacją. Ulica Feliksa Dzierżyńskiego musiała przecież być tego dnia udekorowana flagami w każdym możliwym miejscu, by pokazać jedność proletariatu. Kilku flag jednak brakowało, więc odpowiedni funkcjonariusze weszli do środka. W końcu odwiedzili również mojego dziadka: "Witam, obywatelu, nie macie w domu flagi państwowej? Dzisiaj ważne święto, trzeba wywiesić". Dziadek podrapał się po głowie mówiąc, że przez całą podniosłość tego wspaniałego dnia zapomniał ją wywiesić. Wespół-w-zespół wywiesili i teraz było, jak należy. Kiedy jednak dzielni funkcjonariusze zeszli z trzeciego piętra i popatrzyli na budynek, flagi już nie było...

Gorsza sytuacja nastąpiła 3-go maja. Wtedy to mój dziadek "zapomniał", tym razem zdjąć, flagę, w czym pomogli mu życzliwi UB-ecy. Kiedy zeszli na dół, flaga w jakiś magiczny sposób pojawiła się z powrotem wywieszona... Stąd też w późniejszym czasie w neutralnym punkcie, 2 maja ustanowiono Dniem Flagi. Niweluje on po części "wojnę" na wywieszanie flag w określone dni. Można więc wywieszać na 3 dni pod rząd, chociaż ja czegoś takiego nie zrobię, co najwyżej na 2 dni.

Nie obchodzę Święta Pracy. Nie szkodzi, że jest świętem państwowym (Dzień Pracownika Socjalnego też jest, a wątpię, żeby któryś Czytelnik o nim w ogóle słyszał). Nie będę świętował czegoś, przeciw czemu przeciwstawiali się Polacy w imię walki o suwerenność państwa. Zaprzepaściłbym starania wszystkich tamtych ludzi świętując to, co chciała narzucić światu czerwona II Międzynarodówka z Leninem na czele. Ba, nie tylko ona chciała to narzucić.

W młodości miałem wątpliwą przyjemność uczęszczania do szkoły, w której jeszcze w 1997r. biały orzeł nie miał korony, a na wf-ie chodziliśmy w kółko śpiewając jaki to "dzień radosny, Święto Pracy!", "poprzez wioski, poprzez miasta płynie pieśń przez cały kraj, niech nam żyje Święto Pracy, niech nam żyje pierwszy maj!". Tak, słowa i melodię pamiętam do dziś - w końcu w dzieciństwie umysł człowieka jest najbardziej chłonny i podatny na wszelką indoktrynację... Jak łatwo się domyśleć, nie wytrzymałem tam długo, głównie z racji ciekawych praktyk stosowanych przez nauczycieli. Jak będzie okazja, to napiszę kiedyś, za jaki wierszyk dostałem "dwóję na całą kratę" (choć mentalnie była to szóstka).

Nie życzę więc tak jak inni wesołych świąt. Życzę udanego święta Konstytucji 3 Maja.

15 kwietnia 2011

Pismak sabotażysta

Ostatni wpis wywołał skrajne emocje. Poniekąd słusznie, bo raz, że oczywiście nie mam wiedzy medycznej, tylko opisałem jak było (ale skoro tak było, to wiedzy tej nie mieli raczej ci, o których opowiadałem). Moim dużym błędem był język poniekąd generalizujący, powinienem podkreślić, że przecież nie każdy lekarz taki jest - tylko pojedyncze przypadki, które jednak szkodzą wizerunkowi całej służby zdrowia (hmm, a mimo tego, że ewidentnie szkodzą temu środowisko, te same środowisko ich broniło!). Rozumiem więc wszelkie komentarze, że było to subiektywne i emocjonalne - bo takie właśnie było, co tu się dziwić, przecież to dotknęło moich najbliższych (to jeszcze gorzej, niżby miało dotknąć mnie samego).

Nie rozumiem jednak komentarzy, z których czuć jad nawet przez fale radiowe, które zapewniają mi dostęp do Internetu. Stwierdzenia, że na pewno jest to stek bzdur (bo tak) były poniżej wszelkiego poziomu krytyki. Na szczęście nie zabrakło też komentarzy wyważonych, nie zakładających wszystkiego z góry i nie demonizujących mnie samego (używane argumentum ad personam często przekraczało moje najśmielsze i najbardziej wybujałe wyobrażenia). Dużo wartościowych, coś wnoszących komentarzy pojawiło się tutaj: KLIK

Przy okazji, stałem się PiSiorem, kaczystą, podnóżkiem Ziobry, który ma interes w tym, że "gada na lekarzy". Jasne, że mam interes - w pisaniu o błędach i dyskutowaniu o nich, po pierwsze, aby dowiedzieć się o nich więcej (w końcu bardzo mnie to interesuje, przy okazji komentarze krytykujące mnie, tak naprawdę jeszcze bardziej skrytykowały danych lekarzy). Dowiedziałem się też, że skoro wychodzę z domu tylko po to, żeby zagłosować na Jarosława (a jak!) PiS (nota bene, socjaliści) chce prywatyzacji szpitali - ha! Czego to się można w Internecie dowiedzieć :) Po prostu zauważyłem, że jak ktoś nie zgadza się ze zdaniem ogólnie pojętej, ekhm, większości, od razu staje się kaczystowskim oszołomem, którego trzeba zgnoić i wyśmiać (jego samego, nie jego pogląd na daną sprawę!).

Dlaczego piszę teraz o tym wszystkim? Jest to po prostu pewnego rodzaju sprostowanie. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi się udawało pisać tak, abym nie musiał potem tego prostować ;) To w dużej mierze zależy również od poważnego potraktowania tekstu przez Czytelnika.


Nie chcę dolewać oliwy do ognia, ale chciałbym opisać jeszcze jedną sytuację związaną z poziomem badań przeprowadzanych przez niektórych lekarzy. Pewna osoba w pewnym szpitalu (bo jak powiem, że np. moja siostra w Szpitalu Wojewódzkim w Siedlcach - to będzie, że zmyślam i obrażam konkretny szpital) musiała zbadać podejrzane zgrubienie na nadgarstku. Ach, oczywiście nie wiem, co to za zgrubienie, ja tylko relacjonuję. Byłem na miejscu, pora dość późna i jako dzieciak spędziłem cały czas na poczekalni. Pytałem jednak mamy, co się dzieje - uprzedzam więc przed możliwym efektem "głuchego telefonu" i tłumaczeniu dziecku w słowach dość kolokwialnych. Pokrótce: sprawa wzbudziła zaciekawienie, szybko zrobiono prześwietlenie, z którego wywnioskowano, że siostra ma za dużo chrząstek. Następnie ktoś bardziej ogarnięty zauważył, że dzieci mają przecież więcej chrząstek, które po osiągnięciu (chyba) 7 lat po prostu odpowiednio zrastają się. Dyżur doszedł do wniosku, że trzeba by to było jakoś zoperować. Dano czas do namysłu, w międzyczasie moja mama (jak to kobieta) usłyszała plotki (być może prawdziwe - nie wiem), iż pewnemu chłopcu operowano palec pod narkozą i niestety z narkozy się już nie wybudził. Obawy były wielkie, toteż wzrosły poszukiwania alternatywnego rozwiązania sprawy. W dość znanej, poleconej klinice (nie powiem, że prywatnej, bo będzie, że propaganda) zdarzyło się coś, co stało się później przedmiotem jeszcze większych plotek: otóż nie cały sztab, ale jedna osoba dość szybko zorientowała się, że jakieś "torebki" zlepiły się wewnątrz nadgarstka. Mocno nacisnęła na nie, one pękły/rozeszły się - i po problemie. Komentarz do sprawy był taki, że taka przypadłość często zdarza się

Naprawdę, nie musicie mi wierzyć, nie zależy mi na tym, stąd tekstu nigdy nie redaguję, nie mam interesu w gadaniu na szpitale. Jedyną rzeczą, która skłoniła mnie do opisania tych wydarzeń, jest chęć jakiejś zmiany na lepsze, co niewątpliwie leży w naszym wspólnym interesie. Nie wiem, czy skuteczna będzie prywatyzacja, czy jakieś inne zabiegi - wiem tylko, że coś z tym trzeba zacząć robić. Oczywiście, nie tylko z tym, ale o innych rzeczach już pisałem albo jeszcze napiszę na tym blogu. Byłem już swego czasu na "głównej" Onetu i na głównej Wykopu - niepokojące, ale pociesza tendencja wyraźnie wzrostowa jeśli chodzi o poziom serwisów.


* * *
A teraz zasłużone ciekawostki:


"W amerykańskiej marynarce wojennej księgi tajnych szyfrów mają w oprawie płytki ołowiane, gwarantujące zatopienie w wypadku znalezienia się w morzu"

"Ogień można rozpalić przy użyciu lodu.  Trzeba tylko nadać kawałkowi czystego lodu kształt soczewki wypukłej i zogniskować przy jej pomocy promienie słoneczne. Pomysł ten, podany przez Julesa Verne'a, zastosował m.in. komandor R.F. Scott podczas kierowanej przez niego w latach 1910-1912 wyprawy na Biegun Południowy."

7 kwietnia 2011

Słodkie Made in China

Od dzisiaj zaczynam regularnie śledzić Sejmometr. Zapewne nie nabiorę z niego zbyt wielu materiałów na bloga, ale z chęcią poprzyglądam się "pracy" posłów, szczególnie tych wybranych z mojego powiatu (jak np. Elżbieta Jakubiuk czy Marek Sawicki). Aby sprawdzić tych z naszego powiatu, zapraszam pod ten link: KLIK.


* * *
Muszę się pochwalić, że wiele już razy od mojego widzimisię zależały dziesiątki tysięcy istnień. Nota bene, bardzo pożytecznych, a wręcz niezbędnych, niezastąpionych i potrzebnych nam do przetrwania na każdej planecie, na której postanowimy uprawiać ziemskie rośliny. Mowa oczywiście o pszczołach.

Szacuje się, iż po wyginięciu pszczół ludzkość przetrwa maksymalnie 4 lata. Te sprytne i pracowite stworzonka zapylają 3/4 światowych upraw i zawsze zapewniają o co najmniej 30% większe zbiory np. gryki, rzepaku itd. Jeśli zbiory stopniałyby tak drastycznie, wkrótce zabrakłoby również paszy dla zwierząt, a co za tym idzie, nasza dieta bardzo by zubożała, a wiele składników zostałoby zastąpionych szkodliwymi substytutami. Wartość jedzenia wzrosłaby do stopnia grożącego wybuchem globalnego konfliktu o żyzne ziemie (pierwsze skojarzenie - Ukraina z jej czarnoziemami - a że powiedzenie "Rosja nie może obejść się bez Ukrainy" jest nadal aktualne...). Ludzie albo zginęliby w wojnie, albo pomarliby z głodu lub chorób. Pozostała przy życiu garstka nigdy nie byłaby w stanie powrócić do stanu wyjściowego - nie byłoby "komu" zapylać roślin, byłoby to skrajnie nieopłacalne w ludzkim wymiarze.

Ale nie w wymiarze pszczelim. Dla nich to sens życia. Ba, dla jednego pokolenia w roku, tego rodzącego się na czas zimy, jedynym celem jest przetrwanie i zapewnienie rojowi start w nowy rok. Niestety, miałem już wątpliwą przyjemność wynoszenia całych szufelek martwych pszczół, które kłębiąc się po środku ula w nieustannie poruszającą się (dla utrzymania ciepła) kulę wyjadały stopniowo nagromadzony na zimę miód, zostawiając przy tym obficie napełnione brzegi plastrów. Po to, aby po dojściu na sam szczyt po prostu umrzeć - lub zrealizować cel i dzięki przetrwaniu zagospodarować przestrzeń pod nowe larwy.

Jednak w ostatnich latach pszczoły wymierają nie tylko na zimę - zdarza się to również wiosną, latem i jesienią. Dotychczasowe badania doprowadziły do podejrzeń, że odpowiedzialny za to jest maksymalnie popularny pestycyd, który przy zetknięciu z pszczołą powoduje u niej zaburzenia układu nerwowego - taka pszczoła nie umie się potem odnaleźć w ulu, często też nie potrafi porozumieć się z pszczołami stojącymi na straży u "wylotka", a nawet nie mogą trafić do własnego ula - w konsekwencji giną. Jest to zjawisko masowe i niebezpieczne. Człowiek próbując coraz bardziej czynić swoje życie wygodnym, w pewnym momencie może przekroczyć cienką granicę i unicestwić sam siebie.

Jak to mówię: z postępem musimy iść naprzód, ale nie za szybko, aby przypadkiem się nie przewrócić...


Miód jest bardzo cenny, szczególnie po tych problemach z pszczołami. Ostatnio sprzedawałem miód mieszany w cenie 30 złotych za litr. Ciekawe, jakie ceny będą przy następnym miodobraniu - oczywiście z tamtego miodobrania miód skończył mi się już bardzo dawno temu... Chętnych na szczęście nie brakuje, bo i tak drożeje wszystko. Wbrew pozorom, wolałbym już, żeby koszty zapewnienia zbioru i pozyskiwania miodu były mniejsze, bo wtedy nie byłoby szkoda słodzić herbaty miodem zamiast cukrem (bo polecam) i robić sobie napoje energetyzujące (przepis mogę zamieścić w następnym wpisie, jeśli ktoś będzie chętny). No i popyt byłby większy, motywacja do stałego powiększania pasieki :-)

Niestety, oprócz prawdziwego miodu są także substytuty (o których już wspominałem tutaj w innym kontekście). Znamy miody robione z cukru (takie nigdy się nie krystalizują!), "ziołomiody" (no cóż, syntetyki)... jednak najśmieszniejsze są miody "z terenów UE i spoza UE" - czyli z Chin. Jak wiadomo, tam nawet jajka "robione" są na zasadzie szybkiej reakcji chemicznej (wystarczy poszukać w google), z miodem jest podobnie - ale za to tani! ;-) Oczywiście, nie ujrzymy napisu "Made in China" - to by było zbyt oczywiste. Trzeba umieścić "Miód z terenów UE i spoza UE" - najgorsze jest jednak to, że jest to kłamstwo i błąd logiczny zarazem, gdyż miód taki jest z Chin i tylko z Chin, więc zamiast "i" mogliby chociaż wstawić "lub", aby nie wprowadzać w błąd ludzi myślących logicznie.

Co ciekawe, "Made in China" wyszło już z mody. Na pudełku nowo zakupionej ładowarki odnalazłem oznaczenie "Country: PRC", czyli People's Republik of China (Chińska Republika Ludowa). Skrót dla laika - zgaduję - zbyt tajemniczy, by odkryć kraj pochodzenia.


***
Ciekawostki:

"Proste włosy są w przekroju okrągłe, natomiast faliste kędziory składają się z włosów płaskich w przekroju poprzecznym."


"Struny głosowe u kobiet są krótsze niż u mężczyzn. Stąd wyższe ich tony, jak również mniejsze zużycie powietrza na ich uruchomienie. Kobiety mogą mówić więcej przy mniejszym wysiłku."


Coś czuję, że po ostatniej ciekawostce wielu z nas, mężczyzn, nagle odnalazło odpowiedź na jedno z wielu ważkich pytań dręczących nas aż nazbyt często.

26 marca 2011

Wiosna! To logiczne.

Uprzedzam, że w niniejszym wpisie pojawią się ciągi znaków wskazujące na bycie przekleństwami, jednak wg definicji prof. Jana Miodka, kiedy mamy na myśli coś innego i te coś innego wynika również z kontekstu wypowiedzi. Również prof. Jerzy Bralczyk zaznacza, że cytowanie przekleństwa nie równa się przeklinaniu.

KLIK 1
KLIK 2

Tak więc nie będzie przeklinania, tylko, eee... "metatekst" :-)


* * *
Za kilka godzin czas zmienia się nam nagle o całą godzinę. Co jest powodem tego działania? Czyżby Ziemia tego dnia w jednej chwili przyspieszyła swój bieg, by potem nagle zwolnić, wystawiając na próbę nasz zmysł równowagi? Czy dlatego, że nasz południk znajdzie się nagle 15 stopni kartograficznych dalej? A może dlatego, że jest to korzystne dla gospodarki i przysparza oszczędności?

Otóż, wszystkie te trzy możliwości są równie prawdziwe i prawdopodobne. Bo chyba nikt nie wmówi mi, że na gospodarkę lepiej podziała spowodowanie zmęczenia pracowników i reszty kadr wszelakich zaburzeniem ich zegara biologicznego o godzinę? Przemysł produkcji kawy na pewno na tym zyska - ale czy ktoś więcej?

Czy nasza planeta zyskała cokolwiek przez "godzinę bez światła" na całym świecie? Elektrownie musiałyby skrajnie obniżyć swoją produktywność na okres równej godziny (lub mniejszy), co jest nie tylko niewskazane, ale również nieekonomiczne - a co za tym idzie, nieekologiczne. Tak, nie lubię ekologów. Jak to mawia jeden z moich wykładowców, prof. Adam Wielomski, ekolodzy to arbuzy - z wierzchu zieloni, ale w środku czerwoniutcy niczym potomkowie sowieckich towarzyszy. To proste, że przykuwając się do brzózek na przyszłym placu budowy szpitala, chcą wymóc decyzje polityczne i przede wszystkim finansowe, mając kompletnie gdzieś tak ważną część ekosystemu, jakim są ludzie. Naturalnie, o przyrodę trzeba dbać, bo bez niej nie ma nas

W naszym świecie brakuje logiki. Ludzie nie tylko działają jak idioci i myślą skrótowo (najczęściej z lenistwa, ale brak czasu także robi swoje), ale również mylą podstawowe pojęcia (poruszałem tę kwestię we wcześniejszych wpisach: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... i w mniejszym stopniu w pozostałych, przy okazji zapraszam tam).

Wielu z nas myśli na przykład, że jakże historyczne i popularne słowo kurwa wywodzi się z łaciny - w końcu spotykamy je w tak wielu językach europejskich wywodzących się z łaciny (łac. "curva" - krzywa; istnieje też ciekawe powiedzenie po łacinie: "clava curva piae vinco in spelunca" - czyli "krzywą maczugą pobożnie zwyciężam w jaskini"). Jednak, słowo te o dziwo wywodzi się z czystej staropolszczyzny! Oznacza ono samicę "kura" - dzisiaj nazywamy ją "kurą", samicą koguta. Słowo "kur" zostało uwiecznione w naszej pięknej literaturze, podobnie jak słynne "kutasy" z Pana Tadeusza, jednak kur ów miał swoje "kurwy", a stąd nazewnictwo przeszło w bardziej znane nam współcześnie rejony. Skoro "kurwa" stała się nazewnictwem czegoś brzydkiego, wulgarnego (nota bene "Vulgata" to przekład Biblii z greki na łacinę), to potrzeba było nowego słowa na określenie koguciego haremu - "kury". Bo przecież dziś, będąc na działce u babci, nie powiemy: "ale piękne kurwy".


* * *
Teraz, konsekwentnie, umieszczam ciekawostkę. O jaskółkach. Mimo, że "jedna jaskółka wiosny nie czyni", to jednak kojarzą się one z wiosną. W takim razie zaczynajmy:


"Sądzi się powszechnie, że jaskółki odżywiają się, wyłapując w locie dziobem owady. A tymczasem chwytają je głównie na skrzydła i następnie wyjadają z nich niby z talerzy, względnie, żeby porównanie było bliższe, jak z rąk.
Kiedy wiejące wysoko wiatry lub inne niekorzystne warunki atmosferyczne spędzają owady nisko nad ziemię, jaskółki krążą nad łąkami wokół krów, które pasąc się płoszą owady z krótkich traw. Obserwowano również te ptaki fruwające za samochodami, rowerami, furmankami, albo za idącymi drogą ludźmi i zbierające na skrzydła owady rozgonione ruchem pojazdów lub nóg. Jaskółki bardzo rzadko wydziobują owady, znajdujące się na ziemi czy na liściach drzew.

Pewien ornitolog odnotował szczególny przypadek, wskazujący na znaczną inteligencję młodej jaskółki. W 1942r. żołnierze brytyjscy w jednym z obozów wojskowych w Egipcie znaleźli osłabioną, głodną jaskółkę. Zabrali ją do wielkiego namiotu, stanowiącego kwaterę sporej jednostki. Przebywający tam żołnierze posiadali packi do zabijania nękających ich much. Za pomocą tych pacek zabrali się zaraz do zdobywania pożywienia dla swojej podopiecznej.
Ze zdumieniem stwierdzili, że już po zabiciu dwóch pierwszych much jaskółka zorientowała się, jak uzyskują oni dla niej te owady. Podlatywała teraz kolejno do żołnierzy, którzy upolowali muchy. Uderzenie packi stało się dla niej sygnałem wskazującym, gdzie czeka na nią kolejny kąsek."


Cóż, być może gdyby nie Iwan Pawłow, zamiast "psów pawłowa" mielibyśmy "egipskie jaskółki"? Ich sława mogłaby wpłynąć na to, że w upalne dni każdy z nas trzymałby w domu taką jaskółkę w specjalnie rzeźbionym podwieszanym "gniazdku", a słowo "muchozol" nie pojawiłoby się nigdy w naszym słowniku?

Ze specjalną dedykacją dla kolegi z Internetu o nicku Muchozol - pewnie nie odwiedza mojego bloga, ale po tym wpisie pewnie zacznie ;) Mam nadzieję, że wszyscy inni, którzy tu trafili, również zagrzeją miejsce.

21 marca 2011

Lamus ciekawostek

Jako, że piszę nie za rzadko, ale też nie za często, a jeszcze częściej leję wodę tak jak teraz albo TU - to ryzyko, że mój post zaciekawi niewielką liczbę osób, jest bardzo duże. Dlatego od tej pory będę dodawał do każdego wpisu ciekawostkę pochodzącą z książeczki, która wpadła mi niedawno w ręce: "Lamus Ciekawostek" Mariana Kozłowskiego. Z racji tego, iż książeczka pochodzi z 1976r., będę starał się weryfikować każdą z nich - wyraźnie widać w niej wpływ tamtego "ducha". Postaram się również dobierać maksymalnie neutralne "ciekawostki", które zarazem okażą się... ciekawe :-)

W poprzednim wpisie wspomniałem o Grunwaldzie i wysokich cenach butelek wody. W komentarzu wypowiedział się internauta lukasznaw, bardzo celnie stwierdzając jedną rzecz:

W czasie powodzi chleb też był sprzedawany bardzo drogo. Nawet w kościele mówili, jakie to złe żerowanie na tragedii.
Widocznie nie obejrzeli tego: http://www.youtube.com/watch?v=Jw-LU-k1i-o





Nic dodać, nic ująć, chciałoby się rzec. Film bardzo trafny, odsłonił przede mną nową rzecz. Cóż jednak chciałbym dodać do sytuacji znanej z Grunwaldu? Otóż, wysokie ceny wynikały zapewne z braku konkurencji - wszystko kontrolowała albo jedna, działająca wspólnie grupa, albo kilka osób, które mogły się umówić co do wysokiej ceny. Ewentualnie cena mogła się wybić sama, przyciągając swoją wysokością kolejnych dostawców tlenku diwodoru - ale ci woleli nie obniżać ceny, póki wysoki popyt uzasadniał tak wygórowaną stawkę.


Tak więc do poprzedniego wpisu chciałbym dodać, że na cenę - i zarazem jakość - oprócz popytu i dystrybucji wiąże się również konkurencja. Jest to czynnik zbawienny dla konsumenta, bo nie dość, że ma wybór, to jeszcze toczona jest o niego walka zarówno w sferze wysokiej jakości, jak i niskiej ceny. Sytuacja "win-win", czy trzeba czegoś więcej? Dlatego powinno się dbać o istnienie konkurencji w jak największej ilości dziedzin gospodarki, a nawet życia codziennego - oraz pilnować, by była to konkurencja uczciwa.


***
To teraz czas na ciekawostkę!

W latach 70. budżet wojskowy Andory przeznaczony był wyłącznie na ślepą amunicję do karabinów. Strzelało się nimi na wiwat w dzień święta narodowego. Roczny budżet na cele militarne wynosił około 10 dolarów.

***
Przy okazji, chcę się pochwalić najwyżej ocenionym komentarzem pod jednym z filmików na YT. A chwalę się, ponieważ piszę ich wyjątkowo mało (a jak wiemy, Mao to kiedyś w Chinach rządził). A oto i ten filmik: KLIK

A jak już jesteśmy dzisiaj przy tych wszystkich komentarzach, to chciałbym z tego miejsca podziękować czytelnikowi Tomasz1811 za wiele ciekawych i rozbudowanych zarazem komentarzy, które zawsze są cennym uzupełnieniem moich wpisów.

16 marca 2011

Nie-fenomen Japończyków

Ciągle słyszę głosy zdumienia i podziwu odnośnie wzorowego zachowania się Japończyków w trakcie klęski żywiołowej. Jako przyczyny takiego zachowania podaje się ich kulturę, przywiązanie do wspólnoty, konformizm... padają określenia "to jakieś roboty, ja bym nie wytrzymał!". Z drugiej strony stawia się społeczeństwo amerykańskie - nastawione na wolność i niezależność zarówno myślową, jak i w sferze ekonomicznej. "U nas to by od razu się rzucili" - to fakt. Faktami były też bojówki grasujące w Nowym Orleanie czy na Haiti, grabiące co się da. Jednak fenomen Japonii nie opiera się tylko na kulturze, religii czy "grupowym" wychowaniu w lokalnym "kolektywie", które niebezpiecznie próbuje się teraz podciągać pod ideologię, za którą lekko mówiąc nie przepadam. Są to rzeczy ważne, ale tutaj trzeba myśleć w kategoriach innych niż europejskie. Uważam, że jestem po części w stanie postawić się w roli Japończyka. Jakim cudem?

Myślę, że tym "cudem", który pozwala mi się o tym wypowiadać, są trzy lata treningów karate (ach, czemuż je musiałem przerwać!) w duchu filozofii japońskiej, gdzie doktryna i zasady stały wyżej od techniki, ważny był rozwój duchowy i samoopanowanie, a przed każdym treningiem uroczyście wygłaszało się przysięgę Dojo, której wartości wyraźnie widać dzisiaj w zachowaniu Japończyków. Są oni po prostu wychowani w duchu społecznym, który wymaga współpracy, ale nie rezygnuje jednocześnie z indywidualizmu. Na treningach również trzeba było polegać na kolegach, oraz samemu być w stanie sprostać wyzwaniom, które wymagały współpracy w imię "wyższego celu". Wiedzieliśmy, że zachowując się niestosownie, to do nas wróci, bo inni będą czuli usprawiedliwienie, by zachowywać się tak samo do nas i do kolejnych osób. Jasno było sformułowane, że to do niczego nie prowadzi.

Mimo wszystko uważam, że to nie tyle kwestia "rasy" Japończyków (choć na pewno jakiś wpływ jest), a po prostu mechanizmy ekonomiczne:


1. ludzie, ale także przedsiębiorcy, utracili środki
2. przedsiębiorcy chcąc się utrzymać, muszą coś sprzedać
3. ludzie mają mało środków, więc żeby cokolwiek sprzedać, przedsiębiorcy obniżają ceny
4. ceny niskie, towarów nie brakuje, dobra dystrybucja leży w interesie przedsiębiorców - więc nie ma grabieży
5. grabieży nie ma, ponieważ nie opłaca się kraść czegoś, co jest łatwo dostępne i tanie zarazem




Człowiek kradnie to, dla czego warto podjąć ryzyko. Aby było warto podjąć dla czegoś ryzyko, dany przedmiot musi posiadać wysoką wartość. Wartość zależy od dostępności danego towaru - za tym idzie wysokość zapłaty, którą trzeba uiścić, żeby go dostać. Kiedy przedmiot jest łatwo dostępny, niska jest również cena.


Kolejną kwestią jest to, czy na dany przedmiot jest zapotrzebowanie - i jakie. Jeśli ilość danego towaru przewyższa zapotrzebowanie, nie opłaca się go kraść, ani nawet przepychać się w kolejce - i tak wiem, że dla mnie nie zabraknie.


Kto był na 600-leciu Bitwy pod Grunwaldem, z pewnością widział butelki wody sprzedawane po 5 złotych. O ich cenie stanowiła bardzo trudna dostępność i wysokie zapotrzebowanie. Czyli bardziej naukowo: popyt i podaż.


Faktem jest, że wychowanie Japończyków odgrywa wielką rolę w zmniejszeniu zapotrzebowania (popytu). Poza tym nie ma u nich tej presji, która jest np. w Polsce, i której efekty widzimy we wzroście cen cukru (zamiast poczekać na spadek cen, ludzie napędzają popyt wbrew własnemu interesowi, "bo trzeba zrobić zapasy") - a presja ta jest wywołana przez wiele lat życia w socjalizmie, który w złagodzonej wersji trwa do dziś - "socjalizm z ludzką twarzą" - i nadal napędza tę psychozę... Szczególnie starsi ludzie pamiętają cięższe czasy. Nie mówią "kupiłem". Mówią "zdobyłem".

6 marca 2011

Grzech i poczucie winy

Ile razy zdażyło nam się popełnić w życiu jakiś błąd? Jakikolwiek, nawet najdrobniejszy, choćby ten błąd ortograficzny z poprzedniego zdania. Dopóki nie odkryjemy, że był to błąd, najpewniej nie żałujemy swojego działania - w końcu uznaliśmy je za słuszne, albo wykonaliśmy je jako rzecz oczywistą, z którą się nie sprzeciwiamy, i nad którą nie musimy się zastanawiać. Często jest tak, że po wykonaniu danej czynności uznajemy ją za błąd jeszcze zanim nastąpią skutki - i wtedy zazwyczaj możemy jeszcze zapobiec złym konsekwencjom. Częściej jednak jest tak, że dopiero widząc skutki naszej decyzji, uznajemy ją za błędną. Co wtedy? Czujemy poczucie winy, chcemy naprawić swój błąd i przede wszystkim nie popełniać go w przyszłości.

W którymś z wydań "Co z tą Polską?" był poruszany temat prezerwatyw, byli zaproszeni goście, w tym ksiądz (z którego na początku próbowano zrobić dziwaka, "księdza od prostytutek" - ale to osobny, długi temat). W programie skupiono się na tym, z czego żyje telewizja, czyli na tworzeniu dwóch frontów (Szczuka-Terlikowski), które były bardzo skrajne. Ksiądz próbował jakoś łagodzić sytuację, ale złożył broń w sytuacji krzykliwego przerzucania się argumentami ad personam. Bardzo boli mnie słuchanie takich kłótni, na dodatek kiedy nie zgadzam się ani z jedną, ani z drugą stroną konfliktu. Bezradny ksiądz postanowił skupić się najpierw na wyprowadzeniu dyskursu na jakiś poziom, i dopiero wtedy wytłumaczyć pewną rzecz. Ale wróćmy do tematu.

Mała, biedna dziewczynka nie ma pieniążków. Jej mama jest tak biedna, że mimo stałej pracy oszczędza na czym tylko się da. Córce kupuje tylko bułeczkę dziennie, obiady gotuje raz na kilka dni, "na zapas", czasami wcale... Ojciec owszem, pracuje, ale też oszczędza niebywale - na wódkę. Takich sytuacji jest w Polsce wiele - a na świecie jeszcze więcej, bo jednak należymy do bogatszej części świata. Być może wielu naszych znajomych ma podobnie, mimo, że wyglądają, jakby wiodło im się bardzo dobrze.

Dziewczynkę ssie głód, marzy o ciepłym, smacznym posiłku. Zwykły chleb w ustach sprawia jej niebywałą przyjemność, czuje wspaniały smak, którego ja nie dostrzegam na co dzień, bo tłamsi go aromat szynki lub dżemu. A samego chleba jeść nie chcę - bo jak to tak? Tymczasem dla niej każdy okruszek jest błogostanem, który trzeba utrzymać jak najdłużej. Dlatego każdy kęs chleba miesza ze śliną przez kilka minut. To jej wystarcza, jest zadowolona i szczęśliwsza niż większość jej współobywateli. Osiąga szczęście przez eliminowanie potrzeb - jest to słuszne, ale zatrważające, kiedy idzie zbyt daleko. Z czasem jednak widzi rówieśników, którzy opychają się chipsami, batonami, zapiekankami... czuje ten aromat, zapamiętuje go i wyobraża sobie smak tych specjałów. Nie śmie prosić o kęs - wstydzi się, a zarazem boi, że będzie chciała jeszcze i jeszcze... i że chleb nie będzie już smakował tak dobrze.

Czując się kimś gorszym, zaczyna wypierać z siebie chęć skosztowania tych rarytasów - przecież to niezdrowe, psują się od tego ząbki, a przede wszystkim kosztuje to dużo pieniążków. Już i tak ledwo wystarczy na chlebek i trochę mięska, kartofelków na obiad, mama strasznie chudnie - to pewnie przez te papierosy...

Pewnego dnia wyczerpana po pracy w supermarkecie wysyła swoją córeczkę po zakupy. Daje jej listę zakupów i pieniądze - wszystko wyliczone co do grosika. Mała dziewczynka wyrusza w podróż ("oby tylko wybrać jak największe ziemniaczki!"). Będąc już w sklepie widzi batonika, "milkiłeja", którego kiedyś dostała od wujka z Anglii ("to bardzo daleko, trzeba lecieć aż samolotem"). Smak batonika czuje do dziś. Było to niezapomniane przeżycie. Teraz leży on w zasięgu ręki.

Już jest w jej kieszeni. Mama się nie dowie, pieniążki będą się zgadzać z paragonem. Nikt nie widział. Tak bardzo chce poczuć ten smak jeszcze raz, poczuć tę konsystencję i mieć w brzuszku coś "ekstra". Ale jeszcze nie teraz - na to musi być chwila szczególna. Biegnie do domu, batonik chowa skrzętnie do swojej tajnej kryjówki. Przez kilka dni zjada po kawałku.

Wraz ze zniknięciem ostatniego kawałka czuje coś dziwnego - "to było złe... nie można kraść". Czy takie dziecko popełniło grzech? Oczywiście, ze tak. Złamało siódme przykazanie, spowodowało stratę właściciela sklepu, nie zapłaciło kochanemu państwu podatku VAT od tego batonika. Ale nie myśli o tym - przygniata ją myśl o tym, że tak nie wolno. Głos sumienia gryzie ją, aż w końcu pokonuje go i usprawiedliwia swoje działanie tym, że to tylko malutka kradzież.

Ale jestem zły - stwierdziłem, że to był grzech, a przecież dziewczynka była głodna i biedna nie ze swojej winy, bardzo marzyła o czymś lepszym. I racja - bo to są właśnie okoliczności łagodzące, sprawiające, że w tym przypadku jest grzech, ale nie ma kary (w domyśle kary od Boga). Osoba została zmuszona do takiego działania i żałuje za nie. Dopiero, kiedy stwierdzi, że to "tylko malutka kradzież" i ma się za niewinną, zaczyna się powolna degradacja moralności. Dobre staje się to, co nam wygodne, a złe to, co nam niewygodne. W ten sposób dobro i zło mogą się zamienić miejscami w małej głowie.

Co zrobić z tym fantem? Przecież nie chcemy mieć wśród siebie osób, które myślą w ten sposób. Potem będą usprawiedliwiać wszystko makiawelistyczną zasadą "cel uświęca środki", będą się określać mianem "realistów", a nie "idealistów", w końcu będą bardzo krótkowzroczni i szkodliwi zarówno dla społeczeństwa jak i dla samych siebie. Jaka jest na to rada? Postaram się nad tym pomyśleć przy okazji pisania kolejnego wpisu. Mam nadzieję, że tym razem nie było zbyt długo!