Dla niektórych zaczął się czas ferii zimowych. Dziwnym trafem, każdego to cieszy! Dlaczego dzieci nie lubią chodzić do szkoły? Dlaczego dzieci, mimo naturalnej chęci uczenia się i poznawania świata, nie lubią się uczyć w szkole? Odpowiedź jest prostsza niż może się wydawać.
Każdy rozsądny człowiek widzi, do czego prowadzi państwowa edukacja. Nie będę się tu rozpisywał o wszystkich jej wadach, ani pobieżnie, ani analizując w kontekście historii wychowania i sztuki pedagogicznej lub chociażby względów ekonomicznych. Jest oczywiste, że system ten jest nieefektywny i nikt z niego nie jest zadowolony. Stanowi za to wyśmienitą okazję do wyciągania pieniędzy z podatków. Korzystają z tego wszelkie typy cwaniaczków, którzy serwują co roku nowe, obowiązkowe podręczniki, które kosztują fortunę. Albo, co jest nowością,
cwaniaków-polityków, którzy najpierw obiecują laptopy w każdym gimnazjum, a dopiero po tym, jak już wydano pieniądze na kosztowne szkolenia nauczycieli w zakresie ich wykorzystywania, zaczynają zastanawiać się nad tym, jak te laptopy będą wykorzystywane, jak zabezpieczane etc. Wyszło na to, że koszty związane z przechowywaniem laptopów w szkole, ich naprawy, zapewnienie sieci bezprzewodowej (np. tam, gdzie mury szkolne są zbyt grube) - przeszły wyobraźnię tych oszustów i wycofano się z tego pomysłu. Pieniędzy jednak nikt nie zwróci.
Jan Kochanowski pisał:
Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie.
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
Jest to cytat aktualny również dziś, kiedy to nasze idealne szkolnictwo państwowe, któremu tak ochoczo powierzamy swoje dzieci, kupuje tzw.
"tablice interaktywne" mające być technologicznym krokiem naprzód w nauczaniu dzieci. Bez wątpienia, technologicznie są krokiem naprzód. Ale są też pięcioma krokami wstecz w zakresie dydaktyki. Aby bowiem obsłużyć tablicę interaktywną, trzeba najpierw dosięgnąć do jej najwyższego punktu. Trzeba więc obniżyć jej położenie. A wtedy 1-2 osoby pracują, a reszta 30-osobowego pakietu klasowego marnuje czas.
Właśnie: liczba uczniów. Jest to drugi czynnik, przez który nasz kraj zginie. Co ma zrobić w pierwszej klasie osoba, która ma jeszcze zabronione pisanie i czytanie, bo klasa przerabia dopiero szlaczki?
W państwowej edukacji występuje równanie w dół. Każdy jest obcinany "od linijki" do odgórnie zarządzonych standardów. Wszelka inicjatywa (np. przeprowadzenie szkolnych prawyborów dla zabawy, albo zorganizowanie szkolnej debaty na ważne tematy) spotyka się z, oczywiście niebezpośrednią, agresją, oraz napuszczaniem innych uczniów na jednostkę, która w jakiś sposób robi coś więcej niż reszta.
Taką sytuację mamy w jednym z "najlepszych" siedleckich liceów! Kiedy na kartkówce z matematyki zaznaczyłem też kąty wklęsłe i wypukłe, moja ocena została obniżona do 4, z adnotacją "kątów wklęsłych i wypukłych jeszcze nie omawialiśmy!". Co to ma być, szkoła? Uczniom przedsiębiorczości daje się zadania, z których wynika, że regulacje Unii Europejskiej napędzają gospodarkę.
To już lepiej wcale ich nie uczyć, niż łamać przysięgę Hipokratesa: Po pierwsze nie szkodzić!
Takie podejście wiąże się z zagrabieniem autorytetu przez bezosobową, państwową szkołę na wyłączność. Rodzice tracą autorytet i często to, czego nas nauczą, jest karane. To farsa, ale takie są fakty. Na dobitkę, rodzice sami traktują szkołę jako coś lepszego, niż oni sami. Kiedy są problemy z ocenami lub zachowaniem, mają pretensję do szkoły: bo szkoła ma nauczyć i wychować! Zapominają jednak o tym, że jest to rozwiązanie skrajnie nieefektywne i to wszystko było do przewidzenia.
Sami pomagają państwu w jego operacji dezintegracji rodziny.
No dobra, ale taka osoba zapyta pewnie, kto będzie na tyle śmiały, żeby posłać dziecko do szkoły prywatnej, a co dopiero do takiej nad którą państwo nie sprawuje kontroli (takich jeszcze nie ma)? Już odpowiadam!
Z usług takich prywatnych szkół będą korzystać mądrzy ludzie, którzy nie pozwolą na to, żeby jakiś minister odgórnie decydował, czego się będą uczyć jego dzieci. Jak będzie chciał posłać do szkoły, w której np. nie uczy się religii albo mitozy i mejozy, to pośle do takiej szkoły. Poza tym jest również coś takiego jak konkurencja: szkoły będą rywalizowały o uczniów oferując coraz tańsze i bardziej efektywne zarazem nauczanie. Niestety, masa regulacji i zbędnych kryteriów blokuje wszelki postęp i hamuje uzyskiwanie wiedzy.
Wiecie, że gdyby Harvard przenieść do Polski, byłby u nas nielegalny? Trzeba być niezłym debilem, żeby sądzić, że obecnie edukacja jest darmowa. I nie mówię tu tylko o podręcznikach, na które trzeba wydać masę kasy. Szkoły są finansowane ze skarbu państwa, ale skarb państwa nie jest zasilany z kosmosu! No dobra, może nie debilem, a człowiekiem bazującym wyłącznie na państwowej edukacji i telewizji. Bo debil jest winny samemu sobie. A tutaj mamy do czynienia z człowiekiem skrzywdzonym przez państwo, które niewoli dzieci marnując ich energię i potencjał.
Kiedy szkoły były prywatne, każdy chciał do nich chodzić. Jak jest obecnie - każdy widzi.
Wiele argumentów już padło. Ja dodałem tylko to, co uważałem za coś nowego, wartego opisania. Niestety, jestem pewien, że w każdej szkole - oprócz standardowych wad państwowej edukacji - będzie można takich przykładów mnożyć na poziomie lokalnym. Natomiast każdy semestr będzie przynosił na poziomie ogólnokrajowym kolejny powód do
likwidacji MEN.
Martwi tylko fakt, że ludzie jakoś przyzwyczaili się do tego syfu i przetrawieni przez cały ten socjalizm czują się jak jedno z kółek zębatych w wielkiej maszynce, której zadaniem jest produkcja szarej masy pracującej na swoich panów i widzącej w tym jeszcze jakieś spełnienie czy sens życia. Kiedy ci ludzie wreszcie się obudzą? Wtedy, kiedy zabraknie pieniędzy na chleb? Wtedy może być już za późno! Mam nadzieję, że moje dzieci załapią się już na zdrowszy system. Ale ostrzegam - nie będę z nimi czekał!