Pamiętam do dziś pewną lekcję historii w podstawówce. Dotyczyła ona świata islamu. Poznawaliśmy pojęcia takie jak meczet, minarety, muzułmanie... Zajęcia były bardzo interesujące, ale najbardziej zapadła mi w pamięci sytuacja, kiedy jeden z kolegów stwierdził, że "muzułmanie to dzikusy". Oburzenie nauczyciela - swoją drogą równego gościa - było niesłychane. Był nie do poznania, tym bardziej, że na lekcjach dało się słyszeć o wiele ciekawsze teksty i były one w pełni tolerowane. Kolega otrzymał rozbudowaną uwagę i wylądował na poważnej rozmowie u dyrektorki.
Z perspektywy czasu zadaję sobie pytanie: dlaczego nauczyciel zareagował tak ostro, skoro w porównaniu z innymi naszymi "tekstami" było to niewinne stwierdzenie? I pytanie sto razy ważniejsze: co spowodowało, że mój kumpel tak wyraził się o muzułmanach, a ja w myślach mu nie zaprzeczyłem - na pewien sposób się z nim zgodziłem?
Prawda jest taka, że nasz światopogląd kształtuje się od najmłodszych lat. Patrząc na starszych od siebie, oglądając telewizję, surfując po Internecie - wyrabiamy sobie opinie, które w nawale informacji zamieniają się w stereotypy. Kiedy przychodzą coraz to kolejne informacje, nie mamy czasu na głębsze zastanowienie się nimi, a nawet samo źródło takich informacji często narzuca własną wersję. Z braku czasu myślimy więc, że "jest tak, jak zwykle wszyscy mówią", aż w końcu tak to w nas wrasta, że nawet nie trzeba nam mówić, że coś jest dobre lub złe - po prostu wszystko, co się łączy z przedmiotem stereotypu, oceniamy sami bezmyślnie i automatycznie (tak jak to pisałem przy temacie tzw. "równości"). Kiedy usłyszymy dziesięć razy, że znowu jakiś wiolonczelista podpalił knajpę, w końcu na sam widok (a co dopiero dźwięk!) wiolonczeli zacznie w nas kwitnąć nienawiść. Jak to mówił Goebbels: "Kłamstwo powtórzone tysiąc razy, staje się prawdą". Aby uwierzyć w ten cytat, nie muszą nam go 1000 razy wmawiać - potwierdza go po prostu życie, jeśli tylko dobrze się przyjrzymy.
Jakie są nasze pierwsze skojarzenia ze słowem "Arab"? Brudas, jakiś bogacz, a może właśnie wspomniany "dzikus"? Strzelam, że tak - a teraz zapytam: ilu jest Arabów-brudasów, Arabów-bogaczy, Arabów-dzikusów? Biorąc pod uwagę ich liczbę na świecie, kulturę (higieniczną: obmywania ciała 5 razy dziennie, specjalnego luźnego ubioru i obrzezania), oraz miejsca i statusy zamieszkania, żaden stereotyp nie odzwierciedli większości z nich, a tym bardziej nie odzwierciedli ogółu. Mimo tego, to, co widzimy w mediach i o czym się mówi, rządzi naszymi skojarzeniami. A któż z nas poznał muzułmanina (Araba, Turka...?) osobiście? Cóż, nie chce mi się daleko szukać - i nawet nie muszę - bo miałem okazję poznać bardzo dobrze trzech całkowicie niezależnych od siebie muzułmanów. Jeden z nich mieszkał u mnie przez tydzień w ramach programu wymiany studenckiej - i o tym będzie trochę gorzkich słów. Dwaj pozostali natomiast są bardzo skryci, co jest dla przeciętnego "białego" podejrzane, i co potwierdza stereotyp, że muzułmanie są zamknięci w swoim środowisku (w Niemczech asymilują się najsłabiej - za to Polacy najlepiej, jak to podali w "Wydarzeniach") i otwierają się na innych tylko wtedy, kiedy czegoś chcą.
Chciałbym opisać teraz pokrótce pobyt tureckiego ucznia, mojego rówieśnika, u mnie w domu. Te doświadczenie trwało tydzień, chociaż ja mam wrażenie, że o wiele, wiele dłużej. Na początku było sympatycznie i dosyć zabawnie. Można było odnieść wrażenie, że chłopak jest chwalipiętą, ale oczywiście zawsze mam założony odpowiedni "filtr" - w końcu inni też go zakładają, jak ja opowiadam o sobie, a potem się okazuje, że na początku nie wierzyli, że umiem np. grać na pianinie ;-)
Zapytałem się go po angielsku: "Co chciałbyś na śniadanie?". Odpowiedział: "Mi potrzeba tylko chleba i sera". Ja: "A nie chcesz jakiegoś mięsa?", on: "A jakie to mięso? Nie jem świńskiego mięsa ("pig meat" - wiem, powinno być "pork", ale takie są prawa języka "globish"). I dalej. Ja: "Good. And maybe something to drink? (Dobrze. A może coś do picia?)", on: "OK, może być woda (OK, it can be water)". Ja: "Today we have also milk (Dzisiaj mamy też mleko)", on: "No, I don't drink pig milk (Nie, ja nie piję świńskiego mleka)". Padłem.
Cóż jeszcze z takich fajnych sytuacji - niewątpliwie była to wizyta na basenie, a raczej przygotowanie do niej. Jego kąpielówkami były szerokie, dresowe spodnie (trochę takie, jak u Alladyna). Kiedy zobaczyła to moja mama, wybuchła śmiechem. I tutaj zaczął się nasz gość ujawniać - zrobił się cały czerwony ze złości, wyszedł do kuchni, usiadł, zacisnął pięści i patrzył się w okno. Kiedy mama pokazała mu, jakie to powinny być kąpielówki, wyszedł w ogóle z domu. Na szczęście siostra (bo to z jej szkoły przeprowadzany był program wymiany) namówiła go na ten wyjazd mimo jego wielkiego, olbrzymiego wręcz oporu. Jednak kiedy tylko zobaczył, jak na takim basenie ubrane są dziewczęta, na basenie bywał codziennie...
Tego spodziewał się nasz Turek na basenie.
Co zaniepokoiło mnie najbardziej, to stosunek, z jakim odnosił się do mojej siostry i w ogóle do kobiet. Spychanie na ulicy w stronę, w którą chce iść "pan", ignorowanie kobiety, traktowanie bądź co bądź jak służkę, "rządzenie się", podnoszenie głosu i lekkie uderzenia - i to na dodatek w nieswoim kraju, "w gościach", gdzie to on powinien się dostosować... nie my! Strach więc pomyśleć, jakie standardy panują u nich, w ojczyźnie - to na pewno można zobaczyć jedynie będąc w takim kraju co najmniej kilka dni (i to nie z jakimś biurem podróży, a po prostu, na ulicach, w domach, knajpach...). To już jednak przesada i z uzupełniania się w odrębnych dziedzinach (co popieram) robi się po prostu niezdrowa dominacja. Dla kobiet muzułmańskich oczywiście są tego i plusy i minusy, które im odpowiadają - ale niekoniecznie musi się to podobać kobietom cywilizacji europejskiej. Chociaż, ja tam nie żałuję - przynajmniej teraz koleżanki mojej siostry mają porównanie, jak to jest w islamie i docenią europejski model partnerstwa. Jestem pewien, że z żadnej z nich nie wyrośnie feministka, a będą wręcz bronić naszych norm, ponieważ dostrzegły to, co zostało im na parę chwil zabrane. To tak jak z tym, że dostrzegamy, jak dobry jest sen dopiero wtedy, kiedy bardzo go nam brakuje.
Kończąc opis naszego Turka, mała toaletowa anegdotka. Jak wiemy, świat islamu załatwia się inaczej. Załatwiając się używamy tylko lewej ręki, bo prawą ręką jemy. Po załatwieniu się, myje się dokładnie ręce (u nas to niebywała rzadkość, szczególnie w szkołach i na stacjach benzynowych, a co dopiero opuścić klapę sedesu, aby drobinki bakterii kałowych nie latały i nie osiadały się na czym popadnie...) i oczywiście pupę. Kto by pomyślał, żeby używać papieru, który nie dość, że zaśmieca, to raczej nie wyciera, a wciera interesującą nas substancję w skórę okolic wiadomych. W związku z tym, że u mnie w domu bidetu nie ma, nasz gość chciał do umycia pupy skorzystać z umywalki. Nie wiem, jak to się stało, że moja mama temu zapobiegła - grunt, że teraz nie mam traumy... Zaraz, a co jeśli nie zapobiegła i chciała mi po prostu oszczędzić nerwów podając zmodyfikowaną wersję wydarzeń? Lepiej przestanę się nad tym zastanawiać. A tego spodziewał się nasz Turek w ubikacji - KLIK
Niewątpliwie, świadczy to o wysokiej higienie etc. etc. Oczywiście, w grupie przytrafił się skrajny brudas, który siedział ciągle w swoim pokoju, do którego bez maski gazowej ani rusz - ale to akurat był Rumun ;-) No i właśnie takie indywidua tworzą stereotypy. Wracając: nie oceniam grupy poprzez pryzmat jednostki, mojego gościa, ale bardzo chciałem go opisać, gdyż było to ciekawe doświadczenie i inne spojrzenie na kulturę islamską. Co jak co, rozumiem, tolerancja, ale ja ludzi takich, jak mój gość, w swoim kraju nie chcę. Kiedy ja jadę za granicę (a byłem tu i tam), staram się dowiedzieć, czego się ode mnie oczekuje, przygotowuję się odpowiednio, uczę się podstawowych wyrażeń w danym języku itp. a na miejscu się podporządkowuję i jestem kulturalny. Muzułmanie natomiast (nie tylko mój gość!) przyjeżdżają zaprowadzać własne porządki i zwyczaje, często mając pretensje o to, że gospodarze robią po swojemu, albo nie tolerują ich sposobu, że tak to nazwę, "bycia". A najgorzej, jeśli trafi się hipokryta, który nazwie się "free muslim" i oświadcza, że owszem nie je wieprzowiny, myje się często, ale za to lubi sobie podpić, no i modli się nie za często. Nasz Turek zostawił (zapomniał) u nas taki fajny, mięciutki dywanik do modlitwy. Wziął ze sobą natomiast butelkę wódki. Nie chcę się domyślać, co się tam działo, kiedy to wszystko odkrył jego ojciec, chociaż wódki jeszcze w Polsce już zapewne nie było...
Nie będę tutaj rozpisywał się nad istotą agresywnej ekspansji islamu i biernej postawie Europy, która daje im jeszcze zasiłki. Może tutaj być pomocny ten film - KLIK. Czas po prostu coś z tym zrobić, a jedynym moralnym i jedynym właściwym rozwiązaniem, aby obronić się przed zagładą cywilizacyjną, to po prostu ograniczenie państwa opiekuńczego. Zlikwidowanie zasiłków dla muzułmańskich rodzin wielodzietnych w krajach europejskich powstrzyma tę falę, gdzie muzułmanin przyjeżdża do Europy z niczym, podrywa tutejszą kobietę i robi jej 8 muzułmańskich dzieci. Jak się znudzą zasiłkiem, mąż zabiera taką żonę do ojczyzny. Tam może traktować ją dosłownie jak chce, często jest to diametralna zmiana, która dowodzi jak dwulicowi i fałszywi potrafią oni być, nawet przez wiele, wiele lat. Mnie nazywają od razu "bratem", ale jeśli mieliby jakąś korzyść z zabicia mnie bez konsekwencji, w jednej chwili bratem bym przestał być. No, chyba, że przeszedłbym na islam. Taka jest niestety smutna rzeczywistość i powoli zaczynamy to odkrywać - może się obronimy? Ale świadomość i przeciwdziałanie nie wystarczy. Jest nas coraz mniej, a oni mnożą się jak króliki. To jest kolejny powód, dlaczego powinna być u nas wolność gospodarcza (w skrócie: niskie podatki i niskie wydatki). Co za tym idzie, ludzie nie będą musieli pracować aż tyle, uczyć się aż tyle - i będą mieli więcej czasu na wychowywanie dzieci. Model "ucz się - pracuj - ucz się - pracuj" jest maksymalną eksploatacją danej cywilizacji. Eksploatacją, która prowadzi do wyniszczenia i przejęcia przez inną cywilizację.
Niektórzy mówią, że dobrze się stanie, jeśli nad światem zapanuje islam, że będzie w końcu pokój, że wygra w końcu najsilniejszy itp. itd. Ale czy "najsilniejszy" oznacza "najlepszy"? Może i nasza cywilizacja nie jest idealna - w końcu zabijamy jedni drugich, trujemy się alkoholem i wieprzowiną (świnia wszystko zje; krowa z owcą - nie... hmm, przez przypadek całkiem ładne hasło mi wyszło) wykorzystujemy siebie nawzajem, okłamujemy, okradamy nasze państwa (drodzy Rządzący), nie jesteśmy solidarni tak jak muzułmanie między sobą. To są na pewno nasze wielkie wady. Jednak muzułmanie mają ich wg mnie więcej. Dla ludzkości nie byłoby to przejęcie korzystne - i tutaj chodzi mi o wspomniany "pokój". Na razie muzułmanie są ze sobą zjednoczeni wobec wspólnego celu - "wspólny wróg łączy". Jednak kiedy już osiągną ten cel, odezwie się stary, śmiertelny podział: szyici i sunnici. Oni nienawidzą się w sposób wręcz wyjątkowy. Nasze zażyłości z Niemcami i Rosjanami to pikuś w porównaniu z tamtym podziałem religijnym. Świat rządzony przez muzułmanów to jedna wielka rzeź - najpierw "niewiernych psów", którzy nie zgodzą się na przejście na islam - a potem jeszcze większa rzeź, muzułmanów siebie nawzajem. Nie wnikam, czy to leży w genach, czy w kulturze. Mimo odrzucenia stereotypów, pozostają jednak pewne skłonności, tak jak to jest z Cyganami czy, z innej beczki, z Rosjanami (no dobrze, w kwestii wódki to Polacy "przodują" - a może "tyłują"?). Już wiadomo, dlaczego muzułmanie kreowani są przez zachodnie media na "dzikusów" - Zachód po prostu się ich boi. Podobnie jak i nasze społeczeństwo, które woli z nimi nie zadzierać - być może w tym zdaniu jest odpowiedź na pierwsze pytanie tego wpisu?