28 grudnia 2010

To było do przewidzenia...

Podobnie jak ostatnio, zgodnie z wcześniejszymi założeniami, pan, którego ciągle się "czepiam" na tym blogu, przestał pełnić obowiązki radnego Rady Miasta Siedlce: http://www.tygodnik.siedlecki.pl/N_artykuly.php?id=11751

Jak wiemy, osoba ta uzyskała drugi wynik w całym mieście. Abstrahując od tego, czy jest to brak szacunku do wyborców, czy po prostu wynik niskiej świadomości politycznej mieszkańców, na pewno nie jest to zagranie normalne. Wiadomo, że lepsza oferta to lepsze zarobki, a dzięki takiemu posunięciu zawsze to 1200 głosów mniej dla konkurencji i co najmniej jeden radny konkurencji mniej (chociaż statystycznie, można w ten sposób zaszkodzić głównie sobie, bo zamiast 1200 głosów na jednego, można by skorzystać o wiele bardziej przez uzyskanie po 300-400 głosów na 3-4 osoby). Wiadomo również, że obecny prezydent podczas ostatniej kadencji, aż do dziś, oskarżany jest o kolesiostwo... Fakt, dosyć problematyczna sytuacja, ponieważ aby MO mógł wejść na stanowisko dyrektora CKiS (odpowiedzialnej m.in. za słupy do wieszania plakatów wyborczych), Prezydent Miasta musiał usunąć (przesunąć?) z tego stanowiska brata MO, pana Grzegorza. Jak czytamy w przytoczonym artykule, pan Grzegorz na otarcie łez otrzymał "stanowisko naczelnika gabinetu prezydenta miasta". Cóż, ważne, że wszystko zostaje w rodzinie!

Nadmienić warto, że każdy, kto był na podobnym stanowisku i ośmielił się nie zgodzić z jakimś pomysłem czy wypowiedzią prezydenta, albo po prostu nie działał po jego myśli, od razu został zastępowany kimś "bardziej odpowiednim". Jak widać, Biuro Polityczne nadal działa - jak za starych lat...

Nie mam na to więcej słów.

25 grudnia 2010

Urodziny Boga?

Witam wszystkich po dość długiej przerwie spowodowanej przejściowymi problemami z Internetem, jak i z motywacją do napisania kolejnego wpisu. Dzisiaj, jak nietrudno się domyślić, będzie o Bożym Narodzeniu.

Na wstępie kilka suchych faktów, które mają za zadanie zainteresować Czytelnika i zatrzymać go na tej stronie :)

Na temat Bożego Narodzenia funkcjonuje wiele pięknych legend zawartych w Tradycji. Jedną z nich jest opowieść o czwartym królu, który miał dla Jezusa specjalny prezent - siedem drogocennych kryształów. Jednak, jego podróż przeciągała się, często gubił drogę, jeszcze częściej spotykał potrzebujących. Stopniowo oddawał lub sprzedawał kryształy i przekazywał zdobyte środki na pomoc dla biednych. Kiedy dotarł już do Jezusa, ten "zdążył" już wisieć na krzyżu... Król przedstawił się i powiedział, że niestety jego dary po drodze wykorzystał na pomoc dla potrzebujących. Jezus odparł mu na to, że właśnie ta pomoc była dla Niego najcenniejszym darem.

Ale niestety, historycznie u Jezusa nie było Trzech Króli. Było ich siedmiu. I to dopiero wtedy, kiedy Jezus był już młodym chłopcem. [W związku z komentarzami postaram się to niedługo zweryfikować o jakieś wiarygodne źródło]


Wielu z nas wie, że data narodzin Jezusa nie jest dokładnie znana - są poważne wątpliwości co do tego, że jest to w ogóle grudzień. Ale pójdźmy dalej - według badaczy, Jezus Chrystus narodził się najprawdopodobniej 8 lat przed naszą erą... Skąd więc te nieścisłości?


Kiedy chrześcijaństwo rozprzestrzeniało się na terenach Imperium Rzymskiego, musiało się jakoś zaadoptować w nowym środowisku. Pamiętajmy, że Kościół to przede wszystkim ludzie i najłatwiej było wdrożyć nową religię opierając się na dawnych obrzędach i wierzeniach, bazujących często na astrologii. Taką właśnie metodę przyjęli Ojcowie Kościoła i późniejsze sobory. I tak, w przypadku Bożego Narodzenia, ustanowiono je w okolicach przesilenia zimowego (22 grudnia), a dokładniej 3 dni po nim, kiedy słońce (po tychże 3 dniach zastoju w swoim najniższym punkcie zenitowym) znowu zaczyna wschodzić coraz wyżej i wyżej. Przed reformą kalendarza, w czasie, kiedy obowiązywał kalendarz juliański, przesilenie zimowe wypadało 24 grudnia.

Dodatkowo, jeśli ktoś interesuje się astrologią, zna zjawisko Gwiazdy Betlejemskiej (a konkretniej - Syriusza), za którą w linii prostej "podążają" trzy inne gwiazdy ("Kacper", "Melchior" i "Baltazar"). Sam miałem przyjemność widzieć te gwiazdy całkiem blisko siebie, w tamtym roku na wsi, gdzie nie ma tzw. zanieczyszczenia świetlnego emisjami miejskimi.

Powiększenie zdjęcia


Również w przypadku innych świąt istnieje wiele koligacji z astrologią czy dawnymi wierzeniami - ale nie będę tutaj umieszczał wszystkich, w końcu muszę mieć o czym pisać w przyszłości! :) Polecam tutaj film "Zeitgeist" (do znalezienia wiele wersji w Google Wideo), chociaż zaznaczam, że jest bardzo stronniczy i naciągany - to, że coś jest powiązane z wcześniejszymi zwyczajami i zostało odpowiednio zaadaptowane, nie oznacza, że to, co symbolizuje, nie jest prawdziwe. Tego, czy np. Zmartwychwstanie jest prawdziwe, nie możemy obecnie potwierdzić naukowo. Dopóki nie dostrzegę zmysłami osoby, która stoi za moimi plecami (i drapie się po głowie widząc co tutaj wypisuję), dopóty mogę sobie co najwyżej wierzyć, że ona tam stoi. Tym właśnie różni się wiedza od wiary - ale o tym już napisałem kiedyś oddzielną notkę (przy okazji zapraszam do czytania starych wpisów). Ale wróćmy do tematu:


Każdy z nas od młodych lat wie, kim jest Święty Mikołaj. Grubszy pan z białą brodą, w czerwonym stroju, koniecznie z workiem pełnym prezentów. Nazywany różnie, różnie też przedstawiany (czasami nawet w stroju niebieskim). Postać-symbol, znak prezentów, promocji, radości i zabawy. Ktoś, kogo nie można nie lubić.

Jednak jest to także ktoś, kogo wypadałoby znać (bynajmniej nie osobiście). Otóż, obecny wizerunek świętego Mikołaja został wykreowany przez koncern Coca-Cola (jeszcze do niedawna już miesiąc przed wydarzeniem każdy wiedział, że "coraz bliżej święta, coraz bliżej święta..."). A kim był prawdziwy św. Mikołaj?


"Św. Mikołaj urodził się ok. 270 roku w Patarze. Zasłynął jako człowiek o dobrym sercu, zadziwiał swoją serdecznością i życzliwością wobec innych, zwłaszcza ludzi biednych i schorowanych. Legendy głoszą, że otrzymał spory majątek po rodzicach, którym podzielił się z ubogimi. Był człowiekiem pobożnym i miłosiernym. Został biskupem Miry z woli mieszkańców tego miasta. Zmarł w połowie IV wieku. Po jego śmierci entuzjastycznie oddawano mu cześć. W czasach gdy Arabowie opanowali miasto, włoskim kupcom udało się wykraść relikwie zmarłego biskupa i przewieźć do Barii we Włoszech. Nie brakuje legend o szlachetnych czynach biskupa Mikołaja. Jedna z nich głosi, iż za jego wstawiennictwem wypuszczono z niewoli trzech oficerów niesprawiedliwie więzionych.

Druga legenda mówi o trzech młodych chłopcach, którym ocalił życie od wyroku śmierci. Wybawił także kilku żeglarzy z katastrofy morskiej. Znana jest również opowieść o tym, jak Św. Mikołaj zachował się na wieść o tym, że pewien nędzarz sprzedał swoje trzy córki do domu publicznego. W nocy, przez komin wrzucił worki z pieniędzmi, by je wykupić. Sakiewki wpadły do pończoch i butów, które suszyły się przy kominku. Stąd też zrodził się zwyczaj wieszania skarpet na prezenty, przy kominkach w okresie Bożego Narodzenia. Święty Mikołaj zasłynął jako biskup potrzebujących. Biednym ofiarował pomoc materialną, a pokrzywdzonym wsparcie duchowe. 6 grudnia Kościół Katolicki wspomina Św. Mikołaja biskupa z Miry, jest on czczony jako patron rybaków, marynarzy, dzieci, panien i więźniów.

W Kościele Prawosławnym Św. Mikołaj jest najbardziej czczoną postacią spośród wszystkich świętych, patronuje Grecji, Albanii i Rosji." (źródło: http://swiety-mikolaj.com/)



Tak więc pierwowzór dzisiejszego idola przeciętnego dziecka mieszkał na terenach dzisiejszej Turcji, a nie w Laplandii (Laponii), nie nosił siwej brody, nie zadawał się z elfami, nie jeździł/latał w saniach zaprzęgniętych w renifery. Mimo wszystko, warto naśladować obu. "Każdy może zostać świętym Mikołajem" - oprócz wielu dobrych ludzi, darczyńców i opiekunów, było także kilku "oficjalnych" św. Mikołajów:




A skoro jesteśmy już przy Mikołaju, nie należy zapominać o życzeniach i prezentach. Życzę więc Wam wszystkiego najlepszego zarówno w te dni i wieczory, jak i w całym nadchodzącym roku. A sobie życzę jak największej liczby zadowolonych czytelników ;-)



Wesołych Świąt!

17 grudnia 2010

Jak zachować własne zdanie?

    Na przestrzeni dziejów największe dokonania i przełomy dokonywane były dzięki tłumom. Wielkie zrywy, bunty, powstania, ruchy społeczne – to wszystko nie byłoby możliwe bez udziału wielkich mas ludzkich – i ich poświęcenia. O tym, jak pobudzić tłum do działania i jak nim kierować już w XIXw. pisał Gustav le Bon w swoim dziele „Psychologia tłumu”. Człowiek działając w grupie zatraca po części swoją świadomość i percepcję. Zaczyna myśleć w kategoriach tłumu. Czuje wielką siłę, wsparcie, wspólny cel. Jest zdolny do czynów, o których nawet by nie pomyślał będąc samemu.

    Aby człowiek chciał zostać częścią tłumu, musi mieć ku temu powód, albo – co zdarza się częściej – musi mu się wydawać, że tłum ten ma rację. Często bywa tak, iż uczestnik tłumu nie wie, po co się on zebrał, a mimo tego robi to, co pozostali. Skoro robi to, co pozostali, musi uważać, że ci pozostali postępują właściwie. Widząc jedną lub dwie osoby wykonujące określoną czynność, przechodzień, owszem, może się zatrzymać i sprawdzić sytuację, częściej przechodzi obojętnie. Kiedy widzi natomiast trzech ludzi robiących to samo, podświadomie tworzy mu się pogląd, że mają one ku temu naprawdę poważny powód. „Troje to już tłok”. W takiej sytuacji stopniowo dołączają kolejne osoby przyjmując jednocześnie cele tłumu jako własne.

"Efekt trzech" występuje wtedy, kiedy trzy osoby (lub więcej) robią coś podobnego, a obserwator wnioskuje, że skoro to robią, to musi być to słuszne - KLIK

    Oczywiście nawet obok wielotysięcznego tłumu można przejść obojętnie, szczególnie kiedy jesteśmy zafrasowani czymś innym. Jednak uczestnicy tłumu mogą nas zachęcać do dołączenia do nich.W takiej sytuacji należy bardzo uważać, szczególnie jeśli nie możemy dociec celów tłumu i tym bardziej kiedy staje się on agresywny. Gustav le Bon zaleca wtedy rozejrzeć się wokół i ocenić sytuację z dystansu. Aby więc obronić się przed staniem się bezmyślną częścią tłumu, nie należy od razu weń wchodzić, a oceniać wszystko z bezpiecznej perspektywy. Możemy oczywiście również dołączyć do tłumu, ale musi to zależeć najpierw od możliwie jak najbardziej obiektywnej oceny jego celów i zachowania.

13 grudnia 2010

Garść wywiadowczych opowieści.

Na wstępie błagam - nie stosujcie zasady "tl;dr" ani tym bardziej "tl;dfr". Jeśli nie macie czasu, albo jesteście akurat zmęczeni, to dodajcie sobie to do zakładek i rozłóżcie sobie ten tekst na kilka razy. Piszę dla Was po to, żebyście czytali! :-)

Tak jak obiecałem, opiszę tutaj kilka sytuacji, które miałem okazję wysłuchać od gen. Marka Dukaczewskiego, byłego szefa WSI (przez niektórych tłumaczonego jako Wydział Sowieckich Interesów). Utraciły status niejawności z powodu przedawnienia, więc spokojnie mogę je umieścić. Warto na początek przytoczyć wiersz Adama Mickiewicza traktujący o służbach specjalnych. Wiersz jest trochę długi, dlatego zapraszam na tę stronę: KLIK

Otóż, mamy w tym wierszu kilka aspektów dotyczących wywiadu. Po pierwsze, dokładne zaplanowanie całej akcji, oraz ofiar; obliczenie wymiernych korzyści danego działania. Po drugie, infiltracja w szeregi dowódców nieprzyjaciela. Po trzecie, użycie broni biologicznej. Po czwarte - i najważniejsze - poświęcenie.

Jak widać, od zamierzchłych czasów istnieje coś takiego jak służby specjalne. Nie od razu były to jednak jednostki typu GROM czy SAS, ale ich wartość była jak na tamte czasy porównywalna do tych elitarnych oddziałów. Już Sun Tzu wskazywał na wielką wagę szpiegów (przy okazji polecam książkę pt. "Sztuka Wojny" - tutaj wersja .pdf z bonusami) i wyróżnił pięć ich kategorii (miejscowi, wtajemniczeni, nawróceni, martwi ["uśpieni"], żywi). Jedną z kategorii są szpiedzy nawróceni (czyli tzw. podwójni szpiedzy), a kategorii tej dotyczyło moje pytanie do generała, które umieściłem dwa wpisy temu ;-)


Nie ma to jak prestiżowa fotka z generałem. Wiem, mogłem się ogolić...




Przejdźmy teraz do tematu.

Czasy Zimnej Wojny to przede wszystkim konkurencja między KGB a CIA. Jedni i drudzy mają swoje sukcesy. Agenci KGB są zdolni kontrolować swoje ciało w wysokim stopniu. Potrafią np. drastycznie spowolnić pracę swojego serca, a także oszukać wykrywacz kłamstw. Umiejętności te wykorzystał pewien Rosjanin, który postanowił współpracować z Amerykanami i jako podwójny agent przedostał się z Włoch do USA. Jak zwykle w takim przypadku, musieli sprawdzić jego wiarygodność. Podłączony pod wykrywacz kłamstw, oraz poddany działaniu środkom chemicznym Rosjanin musiał odpowiadać na pytania o tajne informacje. Wyszło na to, że stał się lojalny wobec Stanów Zjednoczonych. Jednak jakże wielkie było zdziwienie CIA, gdy po niedługim czasie pojawił się w telewizji, nadając z eksterytorialnej ambasady ZSRR w USA o tym, jak został porwany z Włoch, jak został nieludzko przesłuchiwany z użyciem środków chemicznych itd... Informacje, które im przekazał, były prawdziwe, ale już nieaktualne i bezużyteczne. Używając tego fortelu nie tylko oszukał wykrywacz kłamstw, ale sam dowiedział się wielu ciekawych rzeczy, a przy okazji publicznie oskarżył CIA za łamanie praw człowieka. Czy facet stał się potrójnym agentem? Nie - on cały czas był agentem swojego kraju, bo tutaj liczy się cel ostateczny i bilans korzyści, których to strona amerykańska nie odniosła w ogóle. To tak, jakby ustrzelić dwa zające za jednym strzałem (takie żartobliwe uczelniane powiedzenie) :-)

Kolejna historia wiąże się z pewnym sowieckim ambasadorem, który za nic nie chciał wychodzić ze swojej bezpiecznej i eksterytorialnej placówki położonej w NRD. Będąc jednostką wybitną w swoim fachu, zajmował się również szpiegostwem (praktycznie niemożliwe jest przekonanie urzędników ambasady o interesach wywiadowczych - chyba, że sam agent osobiście nas rozpozna). Amerykanie za wszelką cenę chcieli go wyeliminować, tzn. pozbawić stanowiska. Aby to osiągnąć, znaleźli sobowtóra, z którym obchodzili wszystkie możliwe bary. Zamawiali wraz z nim najdroższy alkohol, zabawiali się z dziewczętami, nosili się ze swoją dumą i ogólnie przynosili wstyd Związkowi Sowieckiemu. Po kilku miesiącach nadszedł czas wizytacji placówki przez wysokiego przedstawiciela KGB. Aby godnie przyjąć gościa, ambasador postanowił wybrać się z nim do najbardziej prestiżowego baru w mieście. Tam, ku swojemu zdziwieniu, został potraktowany jak stały klient - "to, co zwykle", przy boku z marszu pojawiły się "ulubione panny pana ambasadora" i tak dalej, i tak dalej... Oburzony przedstawiciel KGB nie wytrzymał zbyt długo. Ambasador wyleciał ze stanowiska. Dzięki swojemu planowaniu Amerykanie osiągnęli swój cel.

Zapewne wiele kobiet czyta te słowa i zastanawia się "ciekawe, czy na coś bym się przydała w wywiadzie". Odpowiedź, przynajmniej dla zaznajomionych z kinem szpiegowskim, jest oczywista i twierdząca. Kobiety są w stanie osiągnąć bardzo wiele dzięki swojemu urokowi. Ale nie trzeba być od razu Matą Hari... ani nawet matą ozonową z TV Marketu. Płeć piękna wyposażona jest bowiem w szczególną intuicję, zdolność do szybkiego podejmowania decyzji i innego patrzenia na świat niż mężczyźni, przez co para agentów może się idealnie uzupełniać (tak jak w małżeństwie - nie można konkurować, rywalizować ze sobą, tylko się uzupełniać, wzajemnie i odpowiednio wykorzystując swoje mocne strony). I teraz historia, która także zaznacza przydatność kobiet w "służbach": pewnego razu, przeczesując mieszkanie, agentka wyczuła charakterystyczny zapach perfum, który znała i kojarzyła z pewną osobą. Wiedząc, że ta osoba nie powinna znajdować się w tym mieszkaniu, miała na nią "haka", którego wykorzystała, by nadmiernie perfumująca się osoba przystała na współpracę. Mimo, iż nie wiadomo było, co dany osobnik robił w tym mieszkaniu, same napomknięcie o jego obecności tam dało mu obawy, że agenci jednak wiedzą, co tam robił. Widocznie nie był zbyt grzeczny, skoro ze strachu przystał na współpracę... Agentka wyposażona w dobry węch otrzymała niemałą premię.

Afganistan. Nowy kontyngent niedługo uda się na pierwszy capstrzyk na misji. Stary dowódca ma dla nowych kilka rad: nogi łóżek wstawić w wiadra wypełnione wodą, przy oknach porozwieszać namoczone wodą koce, w buty wsadzić ręczniki tak, żeby końcówki wystawały na zewnątrz. Młodzi myśleli, że to jakieś żarty - tak, jak to się stosuje wobec młodych. Ale przezornie posłuchali dowódcy... haha, dobre sobie - to był w końcu rozkaz! - i zastosowali się do jego zaleceń. Nad ranem widzą koce oblepione wszelkim skrzydlatym tałatajstwem, które w innym przypadku zlizywałoby pot ze skóry żołnierzy. Wstają, wyciągają ręczniki z butów, a w ręcznikach pająki i skorpiony. Te same towarzystwo potopione w wiadrach z wodą. Wdzięczni żołnierze wiedzą już, że gdyby nie współpraca z lokalną ludnością i zastosowanie ich rad, wielu kolegów mogłoby już nie żyć, a my mielibyśmy zdecydowanie więcej uroczystych pogrzebów (ach, niestety i tak nie narzekamy na ich niedobór). Ale i tutaj są potrzebni agenci, w imię zasady Feliksa Dzierżyńskiego: "Ufaj, ale sprawdzaj". Inną zasadą Dzierżyńskiego było "Nie ma ludzi niewinnych - są tylko źle przesłuchani". Swoją drogą ciekawe musiał mieć te zasady, skoro zdradził Polskę.

W dzisiejszym świecie długopis z wbudowaną kamerą można kupić w MediaMarkcie (tata pokazał mi w gazetce promocyjnej - 89 zł za takie cacko). Strach pomyśleć, jakimi wymyślnymi i zaawansowanymi gadżetami operują dzisiejsze służby specjalne.

A poza tym...


[SPOILER]
Wczoraj z nudów obejrzałem gameplay z gry Call of Duty: Black Ops. Jest tam misja, w której uczestniczymy w powstaniu w workuckim łagrze (więcej info: KLIK [ciekawe od 2-giego akapitu tekstu pod reklamą]). Naprawdę, jestem pod wrażeniem. Jeśli chodzi natomiast o psychologię tłumu, to pod wrażeniem byłby tutaj również Gustav le Bon. Patrząc jednak na zimno, jeszcze daleko takim grom do ideału. W tej wirtualnej Workucie brakowało fragmentu zwykłego życia więźnia, nie było pokazanych kobiet i dzieci, nie było też pokazanych ciężkich i absurdalnych prac... ale w końcu to tylko strzelanka ;-)

KLIK

Szkoda, że nie mam sprzętu na takie wymagania. Kupiłbym tę grę głównie dla tej misji. CoD jest uważany za grę, która umiera bez trybu multi, ale w tym przypadku, z tego co zobaczyłem, single player trzyma w napięciu. Pisząc na blogu o grze zachowałem się dziwnie, ale te "powstanie" naprawdę mną poruszyło.

[KONIEC SPOILERA]


Dzisiaj dużo materiału (szczególnie zakładając, że czytacie teraz Sun Tzu, którego Wam podrzuciłem - KLIK dla zapominalskich), więc pozwolę sobie zrobić trochę dłuższą przerwę w pisaniu bloga. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i nie zapomnicie o tej stronie! :-) Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w piątek powinna widnieć kolejna notka. A tymczasem spójrzcie na prawo - dodałem kilka ciekawych rzeczy. Do zobaczenia!

10 grudnia 2010

Oficjalne stanowisko Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej w sprawie ostatnich napięć.

Przeglądając jedną ze swoich ulubionych stron ambasadorskich natrafiłem na dość ciekawy tekst, wbrew pozorom niepozbawiony argumentów, dotyczący tego, co niektórzy nazywają zaczątkiem III Wojny Światowej. Jak wiadomo, Półwysep Koreański stoi na krawędzi wojny - i to takiej wojny, która może skończyć się dość "atomowo" - dosłownie i w przenośni.

Na początek kilka ciekawostek o Korei Północnej:


* Otóż, Korea Północna jest jedynym krajem, w którym frekwencja wyborcza wyniosła równiutko 100% (zaraz przed ZSRR, czyli ok. 99%). Wielkim Wodzem tego państwa jest znany wszem i wobec Kim Dzong Il (Il czyli duze "i" i male "L"), Szefem Rządu - Kim Yong Il.

* Prezydentem natomiast jest (nieżyjący) Kim Ir Sen, który został wydany na świat w Mandżurii... tzn... tak, panie komisarzu, już poprawiam - Kim Ir Sen (ojciec Kim Dzong Ila) narodził się na szczycie Świętej Góry podczas burzy z piorunami, 15 kwietnia (święto narodowe NK [North Korea], zaraz obok urodzin Kim Dzong Ila, 16 lutego). Rządzi od 1948 r. do dzisiaj.

Kim Ir Sen Wiecznie Żywy Prezydent Wielkiej Korei!

* Jakby mało było ciekawostek - kolejna: ambasadorem Korei Północnej w Polsce jest sam brat Kim Dong Ila - Kim Pyong Il! To dla nas niewątpliwy zaszczyt.

* W Korei Północnej samobójstwa są zakazane - rodzina samobójcy jest skazywana dożywotnio na pracę w obozie koncentracyjnym.

* Korea Północna od Południowej jest oddzielona murem, który dzieli góry oraz dorzecza rzek Rimjin i Han na połowę. Korea Południowa zbudowała go zgodnie z rozkazami USA. Betonowy mur ma od 10 do 19 metrów szerokości u podstawy, 5 do 8 metrów wysokości oraz 3 do 7 metrów szerokości w górnej części. Przy niektórych odcinkach muru poruszają się wozy pancerne. Mur jest tak zbudowany, że tylko od strony południowej jest porośnięty trawą.





A teraz creme de la creme, czyli sam biuletyn (pogrubiłem ciekawsze fragmenty, poprawiłem literówki, zamieszczam go tutaj, ale można też przeczytać w formacie .pdf jeśli komuś wygodniej):

Wersja .pdf


"Biuletyn Ambasady KRL-D w RP
www.krld.pl
Komentarz KCNA


Kto jest prowokatorem?


Zaraz po wybuchu incydentu na wyspie Yeonpyeong Stany Zjednoczone niezwłocznie poinformowały, że w rejon konfliktu zmierza lotniskowiec USS „George Washington”, który wziąć ma udział w manewrach na Zachodnim Morzu Koreańskim (Morzu Żółtym). Ma on wziąć udział w manewrach wraz z armią Korei południowej. Ten fakt dokładnie i wyraźnie pokazuje, kto celowo planował i kontrolował ten incydent rozgrywający się w dniu 23 listopada na oczach całego świata.

Cele Stanów Zjednoczonych już prawie są wypełnione, a są to:
· kontynuowanie utrzymywania bazy morskiej w Yokoskie w Japonii, z której wojsko USA miało wycofać się w 2010 roku
· skoncentrowanie jeszcze większych kontyngentów wojskowych na obrzeżach półwyspu Koreańskiego.

Tylko jeden cel jeszcze nie jest wykonany: lotniskowiec USS nie znalazł jeszcze swego trwałego miejsca na Zachodnim Morzu Koreańskim. (W marcu tego roku zatonął okręt wojskowy Korei południowej ,,Cheonan”. Nie sa jeszcze znane prawdziwe przyczyny zatonięcia okrętu, choć zachód oskarżał KRL-D)

Stany Zjednoczone przygotowały scenariusz, aby wykorzystać marionetkową armię południowokoreańska do wojskowej prowokacji na wyspie Yeonpyeong i dzięki temu zyskać argument, który usprawiedliwi stałe stacjonowanie lotniskowca na Zachodnim Morzu Koreańskim. W tym roku Stany Zjednoczone już trzykrotnie informowały o wysłaniu lotniskowca na Zachodnie Morze Koreańskie, nigdy nie podały jednak racjonalnej przyczyny takiego postępowania. Gdy zdarzył się konflikt wojskowy pomiędzy Koreami, USA uchyliły się od analizowania prawdziwych przyczyn tego zdarzenia. Zamiast tego od razu stwierdziły, że to KRL-D ponosi winę za ten incydent.


Bardzo szybko zaczęto także akcję potępiania KRL-D na arenie międzynarodowej. Wszystko to dowodzi,
że plan prowokacji przeciw KRL-D był przygotowany już wcześniej.

Z tego własnie powodu starannie ukrywany jest fakt, że KRL-D wielokrotnie ostrzegała, aby w spornej strefie nie prowadzić manewrów. Nie wystarczyło też telefoniczne ostrzeżenie jakie o godzinie 8-mej rano przekazał stronie południowej przedstawiciel KAL [Koreańskiej Armii Ludowej - przyp. PW] w Panmunjomie. O godz. 13-tej armia Korei południowej rozpoczęła manewry wystrzeliwując salwy w stronę KRL-D.

Dziś prowodyrzy udają, że niczego wcześniej nie wiedzieli głośno artykułują „zaskoczenie” gdy spadły pociski. Głośno za to krzyczą o śmierci 2 cywilów.

To oczywiście bardzo przykre, że przez ostrzał zginęło dwóch cywilów, naszych rodaków, ale pełną odpowiedzialność ponoszą za to ci, którzy celowo budowali bazy wojskowe tuż obok miasta. W ten sposób z ludności cywilnej utworzono „ludzkie tarcze”. Powtarzają się tutaj sceny znane z Afganistanu, Iraku i Pakistanu. Amerykanie jak zwykle traktują śmierć cywilów jako zwykły środek do realizowania swoich niecnych planów. Ich motto to po trupach do celu.

Musimy w tym miejscu upublicznić fakt, że pociski artylerii Korei Południowej spadły na terytorium KRL-D tuż obok domów cywilnych mieszczących się daleko od najbliższej bazy Koreańskiej Armii Ludowej.

Wszystkie fakty wyraźnie świadczą, że wroga postawa USA wobec KRL-D jest środkiem do realizacji celu jakim jest panowanie w Azji. W tym celu ważne jest, aby utrzymywać niestabilny stan rozejmu i regularnie podtrzymywać wojenne napięcie na Półwyspie Koreańskim. Dopóki istnieje wroga polityka Stanów Zjednoczonych wobec KRL-D nigdy nie zostanie osiągnięty stan stabilizacji i pokoju na Półwyspie Koreańskim, przeciwnie – działania takie spowodują rozszerzanie się niepokoju w rejonie wschodniej Azji oraz na całym świecie.

Jak dotąd udawało nam się utrzymywać nerwy na wodzy. Jednak wrogowie rozpoczęli manewry wystrzeliwując salwy w stronę KRL-D. Nasza wojenna odpowiedź jest konieczną sprawiedliwą karą wobec oszalałych prowokatorów.

Jeśli lotniskowiec USS „George Washington” wpłynie na Zachodnie Morze Koreańskie wówczas nikt nie jest w stanie przewidzieć jakie będą nastepstwa takiego wrogiego działania."
źródło: http://krld.pl/krld/czytelniateksty/biuletyny//123%20-%20Komentarz%20KCNA%20-%20Kto%20jest%20prowokatorem.pdf


Prawda może być tylko jedna, ale obawiam się, że ani jedna, ani druga strona nie przedstawia jej w pełni. Do szczątkowej prawdy można próbować dociekać jedynie badając różne źródła. Doniesienia amerykańskie (czy też nawet globalne) znamy wszyscy z polskiej telewizji. W tym przypadku KRL-D wydaje się być krajem samotnie "walczącym" na polu informacji - i właśnie dlatego wydaje mi się źródłem, z którym mimo wszystko warto się zapoznać.

Nie neguję faktu, że Korea Północna jest państwem zbrodniczym. Nie neguję faktu istnienia na jej terenie obozów koncentracyjnych, oraz prowadzenia bardzo agresywnej polityki przez ten kraj (może wymuszonej?).

Chciałbym jednak zauważyć, że propaganda panuje nie tylko w tym totalitarnym państwie, ale także na Zachodzie. Czasami subtelna propaganda jest gorsza od tej nachalnej, gdyż trudniej ją odróżnić od przekazu obiektywnego. Najgorsze jest jednak to, że świat zachodni atakuje reżim, atakuje produkcję broni atomowej - ale nie robi kompletnie nic w kwestii obozów koncentracyjnych, pozostawiając to ludziom, którzy ryzykują życiem, aby cokolwiek nam o nich przekazać!

Jedni warci drugich.

Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, jak to było możliwe, że kiedy obozy koncentracyjne funkcjonowały w Europie było to ignorowane. Teraz widzimy taki sam proces w przypadku Korei Płn.




A poza tym uważam, że... albo inaczej: mój blog zyskuje powoli na popularności. Wczoraj w ciągu jednej godziny (trzynastej) odwiedziło mnie 19 osób, a w ciągu całego dnia 147. Dziękuję wszystkim, a szczególnie wytrwałym, stałym czytelnikom! To właśnie dzięki tym stałym czytelnikom średnia dzienna ilość odwiedzin tego bloga to 35. Jestem uradowany, ale zapominam, że liczby to nie wszystko. Dziękuję też za wszystkie oceny pod poszczególnymi wpisami.

5 grudnia 2010

Siedlce - miasto przyjazne!

Ulice naszego miasta dopiero wczoraj zaczęły "jakoś wyglądać". Podczas, gdy w większości miast odśnieżone są nie tylko główne drogi, ale i chodniki i przede wszystkim przejścia dla pieszych, jeszcze w piątek przez sam środek ul. Warszawskiej przebiegała bajeczna wstęga wysokiej warstwy śniegu. Aby przejść przez ulicę, trzeba było skakać przez zaspę - jedną, potem tę środkową, potem trzecią... "Siedlce - Miasto Przyjazne!". Dzięki naszemu kochanemu Miastu będziemy mieli przednich płotkarzy.

Ale to i tak nic w porównaniu do pierwszego dnia zwiększonych opadów śniegu. Zima zaskoczyła oczywiście wszystkich, kurczę, nawet mnie, gdyż w adidasach musiałem dotrzeć z uczelni aż na Romanówkę, aby udzielić korepetycji z angielskiego (czyżbym nie ujawniał zbyt wielu faktów?). Wtedy pośród zawiei, orząc nowe szlaki pomyślałem: "Chrzanić ich! Zbiorę ludzi, weźmiemy łopaty - i sami, na własną rękę będziemy odśnieżać! Zrobimy jeszcze jakieś kartki z odpowiednim tekstem, przypniemy je do pleców i pokażemy ludziom, że oddolna inicjatywa też może wiele. Potem już tylko założymy lokalne stowarzyszenie inicjatywy obywatelskiej, zyskamy sławę, przejmiemy władzę..."

Ale niestety nikt nie miał czasu. Wszyscy mają straszny zapiernicz na fejsie.

***
Polecam film przedstawiający kilka cytatów wielkich przedstawicieli liberalizmu gospodarczego: KLIK
***

Przechodząc wczoraj obok naszego kochanego więzienia, ok. godziny 20:40, widziałem grupę młodych ludzi robiących sobie zdjęcia przy choince i aniołkach. Ładne są. I dziewczyny, i choinka, i aniołki. Ale za to tło rekompensuje wszystkie pozytywne odczucia. Teraz już jestem pewien, że o wiele bardziej trafnym hasłem mojego komitetu wyborczego byłoby "Święta w cieniu więziennego muru...". Patrząc na tę scenerię, na tych ludzi, którzy będą mieli jako podstawę zdjęć obdrapane mury, bardzo posmutniałem. Ale co tam, przesadzam, głowa do góry! Przecież Siedlce to Miasto Przyjazne - bo tak ustalili Panowie Urzędnicy i już, tak jest, nie ma dyskusji!


A poza tym uważam, że te więzienie... no, ono powinno być przeniesione.