6 marca 2011

Grzech i poczucie winy

Ile razy zdażyło nam się popełnić w życiu jakiś błąd? Jakikolwiek, nawet najdrobniejszy, choćby ten błąd ortograficzny z poprzedniego zdania. Dopóki nie odkryjemy, że był to błąd, najpewniej nie żałujemy swojego działania - w końcu uznaliśmy je za słuszne, albo wykonaliśmy je jako rzecz oczywistą, z którą się nie sprzeciwiamy, i nad którą nie musimy się zastanawiać. Często jest tak, że po wykonaniu danej czynności uznajemy ją za błąd jeszcze zanim nastąpią skutki - i wtedy zazwyczaj możemy jeszcze zapobiec złym konsekwencjom. Częściej jednak jest tak, że dopiero widząc skutki naszej decyzji, uznajemy ją za błędną. Co wtedy? Czujemy poczucie winy, chcemy naprawić swój błąd i przede wszystkim nie popełniać go w przyszłości.

W którymś z wydań "Co z tą Polską?" był poruszany temat prezerwatyw, byli zaproszeni goście, w tym ksiądz (z którego na początku próbowano zrobić dziwaka, "księdza od prostytutek" - ale to osobny, długi temat). W programie skupiono się na tym, z czego żyje telewizja, czyli na tworzeniu dwóch frontów (Szczuka-Terlikowski), które były bardzo skrajne. Ksiądz próbował jakoś łagodzić sytuację, ale złożył broń w sytuacji krzykliwego przerzucania się argumentami ad personam. Bardzo boli mnie słuchanie takich kłótni, na dodatek kiedy nie zgadzam się ani z jedną, ani z drugą stroną konfliktu. Bezradny ksiądz postanowił skupić się najpierw na wyprowadzeniu dyskursu na jakiś poziom, i dopiero wtedy wytłumaczyć pewną rzecz. Ale wróćmy do tematu.

Mała, biedna dziewczynka nie ma pieniążków. Jej mama jest tak biedna, że mimo stałej pracy oszczędza na czym tylko się da. Córce kupuje tylko bułeczkę dziennie, obiady gotuje raz na kilka dni, "na zapas", czasami wcale... Ojciec owszem, pracuje, ale też oszczędza niebywale - na wódkę. Takich sytuacji jest w Polsce wiele - a na świecie jeszcze więcej, bo jednak należymy do bogatszej części świata. Być może wielu naszych znajomych ma podobnie, mimo, że wyglądają, jakby wiodło im się bardzo dobrze.

Dziewczynkę ssie głód, marzy o ciepłym, smacznym posiłku. Zwykły chleb w ustach sprawia jej niebywałą przyjemność, czuje wspaniały smak, którego ja nie dostrzegam na co dzień, bo tłamsi go aromat szynki lub dżemu. A samego chleba jeść nie chcę - bo jak to tak? Tymczasem dla niej każdy okruszek jest błogostanem, który trzeba utrzymać jak najdłużej. Dlatego każdy kęs chleba miesza ze śliną przez kilka minut. To jej wystarcza, jest zadowolona i szczęśliwsza niż większość jej współobywateli. Osiąga szczęście przez eliminowanie potrzeb - jest to słuszne, ale zatrważające, kiedy idzie zbyt daleko. Z czasem jednak widzi rówieśników, którzy opychają się chipsami, batonami, zapiekankami... czuje ten aromat, zapamiętuje go i wyobraża sobie smak tych specjałów. Nie śmie prosić o kęs - wstydzi się, a zarazem boi, że będzie chciała jeszcze i jeszcze... i że chleb nie będzie już smakował tak dobrze.

Czując się kimś gorszym, zaczyna wypierać z siebie chęć skosztowania tych rarytasów - przecież to niezdrowe, psują się od tego ząbki, a przede wszystkim kosztuje to dużo pieniążków. Już i tak ledwo wystarczy na chlebek i trochę mięska, kartofelków na obiad, mama strasznie chudnie - to pewnie przez te papierosy...

Pewnego dnia wyczerpana po pracy w supermarkecie wysyła swoją córeczkę po zakupy. Daje jej listę zakupów i pieniądze - wszystko wyliczone co do grosika. Mała dziewczynka wyrusza w podróż ("oby tylko wybrać jak największe ziemniaczki!"). Będąc już w sklepie widzi batonika, "milkiłeja", którego kiedyś dostała od wujka z Anglii ("to bardzo daleko, trzeba lecieć aż samolotem"). Smak batonika czuje do dziś. Było to niezapomniane przeżycie. Teraz leży on w zasięgu ręki.

Już jest w jej kieszeni. Mama się nie dowie, pieniążki będą się zgadzać z paragonem. Nikt nie widział. Tak bardzo chce poczuć ten smak jeszcze raz, poczuć tę konsystencję i mieć w brzuszku coś "ekstra". Ale jeszcze nie teraz - na to musi być chwila szczególna. Biegnie do domu, batonik chowa skrzętnie do swojej tajnej kryjówki. Przez kilka dni zjada po kawałku.

Wraz ze zniknięciem ostatniego kawałka czuje coś dziwnego - "to było złe... nie można kraść". Czy takie dziecko popełniło grzech? Oczywiście, ze tak. Złamało siódme przykazanie, spowodowało stratę właściciela sklepu, nie zapłaciło kochanemu państwu podatku VAT od tego batonika. Ale nie myśli o tym - przygniata ją myśl o tym, że tak nie wolno. Głos sumienia gryzie ją, aż w końcu pokonuje go i usprawiedliwia swoje działanie tym, że to tylko malutka kradzież.

Ale jestem zły - stwierdziłem, że to był grzech, a przecież dziewczynka była głodna i biedna nie ze swojej winy, bardzo marzyła o czymś lepszym. I racja - bo to są właśnie okoliczności łagodzące, sprawiające, że w tym przypadku jest grzech, ale nie ma kary (w domyśle kary od Boga). Osoba została zmuszona do takiego działania i żałuje za nie. Dopiero, kiedy stwierdzi, że to "tylko malutka kradzież" i ma się za niewinną, zaczyna się powolna degradacja moralności. Dobre staje się to, co nam wygodne, a złe to, co nam niewygodne. W ten sposób dobro i zło mogą się zamienić miejscami w małej głowie.

Co zrobić z tym fantem? Przecież nie chcemy mieć wśród siebie osób, które myślą w ten sposób. Potem będą usprawiedliwiać wszystko makiawelistyczną zasadą "cel uświęca środki", będą się określać mianem "realistów", a nie "idealistów", w końcu będą bardzo krótkowzroczni i szkodliwi zarówno dla społeczeństwa jak i dla samych siebie. Jaka jest na to rada? Postaram się nad tym pomyśleć przy okazji pisania kolejnego wpisu. Mam nadzieję, że tym razem nie było zbyt długo!

1 komentarz:

  1. Wpis świetny i pokazał mi, że bardzo często postępuję jak ta mała dziewczynka, ulegając pokusom, którym ulegać nie powinienem.

    Zarazem naprawdę pocieszający, bo pokazał mi, że dopóki nie usprawiedliwiam swoich grzechów na siłę to nie jest ze mną aż tak źle.

    Michał Wawa

    Dzięki Paweł

    OdpowiedzUsuń

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.