29 listopada 2010

Palący problem + dygresja.

Ostatnio nasze władze wprowadziły tzw. ustawę antynikotynową - czyli zakaz palenia w miejscach publicznych. Idea szczytna, lud się cieszy, przyznam się, że mnie to również trochę satysfakcjonuje. Tylko trochę, gdyż patząc szerzej i mniej egoistycznie, wczuwając się w sytuację palaczy i właścicieli lokali gastronomicznych, wcale nie wygląda to tak kolorowo. O ile jestem zagorzałym przeciwnikiem trucia innych ludzi i zmuszaniem ich do palenia biernego (sam przez to często cierpię/cierpiałem), o tyle zbyt wielka liczba zakazów jest nie tyle groteskowa, co po prostu szkodliwa. Bo kto wyegzekwuje karę za naruszenie zakazu palenia w samochodzie służbowym (co da się zinterpretować z ustawy)?

Oto pełna treść tej ustawy: KLIK


Moja ocena tego dokumentu jest następująca: dobrze, że powstał, ale bardzo źle, że został przekombinowany. Właściciele skromnych lokali z jednym pomieszczeniem będą musieli zdecydować, czy można w nich palić, czy nie. Jeśli nie - to OK - stracą klientów, którzy chcieliby tam palić (ale być może zyskają tych niepalących). Jeśli tak, to utrzymają palących - ale za cenę systemu klimatyzacji wymaganego w takiej sytuacji przez prawo (a raczej: przez państwowych urzędników). Koszt takiego systemu to 30-50 tys. złotych, w zależności od sali. Strzelam, że to trochę więcej niż tabliczka z napisem "zakaz palenia" kupiona w pierwszym lepszym sklepie.

Jak właściciele małych lokali unikają wielotysięcznych wydatków na systemy specjalnej klimatyzacji? Na razie znam dwa sposoby: pierwszy - uznają lokal za salę dla niepalących, wieszają tabliczkę, a palącym każą palić na zewnątrz (swoją drogą, to im samym i reszcie paradoksalnie wyjdzie na zdrowie). Drugi sposób to utworzenie tzw. "klubu palacza". Taki klub jest zwolniony z obowiązku instalowania kosztownego sprzętu. Niepalący i tak mogą do niego chodzić - w końcu do tej pory tak było, nikt nas przecież nie zmuszał siłą do siedzenia razem z palącymi. Taki "klub palacza" jest więc pomysłem niegłupim - ale to nie wszystko.

Takie lokale swój zarobek opierają wiadomo na czym. Aby sprzedawać piwko, wódeczkę i wszystko inne, co zawiera alkohol i oficjalnie jest uważane za przydatne do spożycia, trzeba mieć na to koncesję - pozwolenie państwowych urzędników. Tworząc "klub palacza" właściciel musi najpierw wyrejestrować dotychczasową działalność gospodarczą, zarejestrować "klub" - i ponownie starać się o koncesję. A z tym może być już bardzo trudno...

Wszystko wskazuje więc na to, że właściciele będą stosować pierwszy sposób, bo nie chcą ryzykować (także dlatego, że wszystko, także alkohol, w supermarketach i tak kosztuje zdecydowanie mniej a lokal musi się jakoś utrzymać). Dobrze, że będzie wiadomo z góry, w którym lokalu spodziewać się "siekiery" na wejściu. Nowa sytuacja wpłynie też dodatnio na pomysłowość właścicieli i uatrakcyjnienie lokali - będzie trzeba jakoś zwiększyć popyt. Ale za jaką cenę?

Wolność mojej pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność Twojego nosa. Ustawa jest do poprawki. Nie można narzucać nikomu kosztownych regulacji w jego własnym, prywatnym lokalu. A ilu jest takich osiedlowych właścicieli? Tysiące. W skali kraju to garstka, ale nie wiemy, czy przypadkiem i my nie znajdujemy się w "garstce", która w przyszłości będzie poszkodowana w celu uciechy "ludu" i zysków dla państwowych urzędników wraz z ich znajomymi (tak przypadkiem akurat zajmującymi się od pewnego czasu instalacją specjalnych systemów klimatyzacyjnych).


====
 DYGRESJA:

Owszem, niektóre "garstki" są faworyzowane, np. studenci (czyli m.in. ja) od stycznia będą mieli 50%-owe zniżki na przejazdy komunikacją publiczną (tzn. na bilety upoważniającej do takowej komunikacji). Coraz częściej słyszy się o kolejnych przywilejach, KRUSy i ZUSy ciągle mają sie dobrze... Bo nie liczy się to, żeby społeczeństwo się bogaciło, tylko to, żeby większość na nich zagłosowała, bo oni "dadzą więcej". To smutne!

Socjalista nie musi być z rodziny PZPR-owskiej. Wielu z nich to tacy "Solidarnościowcy" wg. Lecha Wałęsy, czyli: związki zawodowe, prawo do godnej pracy i płacy (nota bene: dlaczego godnej, a nie wyższej? sztuka nomenklatury!), jak największe i najdłuższe zasiłki dla bezrobotnych - aby "żyło się lepiej". Jest to podejście skrajnie egoistyczne, bo tacy ludzie myślą tylko o sobie tu-i-teraz, a nie o przyszłości.

Wg mnie polskie społeczeństwo zepsuły Okrągły Stół i pierwsze wybory prezydenckie. "Stara Gwardia" została i siedzi np. w takiej RBN do dziś. Czołowi kandydaci z pierwszych (kolejnych też!) wyborów prezydenckich zaczęli obiecywać gruszki na wierzbie i zgodnie z tzw. teorią oczekiwań ludzie przyzwyczaili się, że lepszy jest ten "kto więcej da". Na przykład takie 100 milionów...

Chociaż muszę przyznać, że wyborcy Tymińskiego to jeszcze ciemniejsza masa. Mimo, że określał się mianem ekonomicznego liberała, to de facto był demagogiem - chciał pokierować ludem tak, żeby wygrać. Prawie mu się udało, czym dowiódł beznadziejności demokracji, szczególnie tej na wschód od Łaby...


Zresztą, czołowi kandydaci byli... tacy trochę z doskoku.

====

WRACAJĄC:

Wolność jednego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Państwo chroniąc naszą wolność do oddychania powietrzem bez szkodliwego dymu papierosowego, zapędziło się i weszło na wolność innych ludzi: właścicieli i użytkowników prywatnych lokali, służbowych samochodów... Nie weszło natomiast do więzień, co trafnie komentuje Kalasanty Pasiak:



Niedługo wchodząca w życie ustawa godząca w palaczy tak mocno, że nie będzie im wolno puścić dymka w publicznie dostępnych knajpach, czyni wszelako zacny wyjątek dla więzień i aresztów: wolność dla palaczy w pierdlu! To mi się podoba – zostaję.



A poza tym uważam, że... szkoda, że zamknęli "Świetlicę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.