16 marca 2011

Nie-fenomen Japończyków

Ciągle słyszę głosy zdumienia i podziwu odnośnie wzorowego zachowania się Japończyków w trakcie klęski żywiołowej. Jako przyczyny takiego zachowania podaje się ich kulturę, przywiązanie do wspólnoty, konformizm... padają określenia "to jakieś roboty, ja bym nie wytrzymał!". Z drugiej strony stawia się społeczeństwo amerykańskie - nastawione na wolność i niezależność zarówno myślową, jak i w sferze ekonomicznej. "U nas to by od razu się rzucili" - to fakt. Faktami były też bojówki grasujące w Nowym Orleanie czy na Haiti, grabiące co się da. Jednak fenomen Japonii nie opiera się tylko na kulturze, religii czy "grupowym" wychowaniu w lokalnym "kolektywie", które niebezpiecznie próbuje się teraz podciągać pod ideologię, za którą lekko mówiąc nie przepadam. Są to rzeczy ważne, ale tutaj trzeba myśleć w kategoriach innych niż europejskie. Uważam, że jestem po części w stanie postawić się w roli Japończyka. Jakim cudem?

Myślę, że tym "cudem", który pozwala mi się o tym wypowiadać, są trzy lata treningów karate (ach, czemuż je musiałem przerwać!) w duchu filozofii japońskiej, gdzie doktryna i zasady stały wyżej od techniki, ważny był rozwój duchowy i samoopanowanie, a przed każdym treningiem uroczyście wygłaszało się przysięgę Dojo, której wartości wyraźnie widać dzisiaj w zachowaniu Japończyków. Są oni po prostu wychowani w duchu społecznym, który wymaga współpracy, ale nie rezygnuje jednocześnie z indywidualizmu. Na treningach również trzeba było polegać na kolegach, oraz samemu być w stanie sprostać wyzwaniom, które wymagały współpracy w imię "wyższego celu". Wiedzieliśmy, że zachowując się niestosownie, to do nas wróci, bo inni będą czuli usprawiedliwienie, by zachowywać się tak samo do nas i do kolejnych osób. Jasno było sformułowane, że to do niczego nie prowadzi.

Mimo wszystko uważam, że to nie tyle kwestia "rasy" Japończyków (choć na pewno jakiś wpływ jest), a po prostu mechanizmy ekonomiczne:


1. ludzie, ale także przedsiębiorcy, utracili środki
2. przedsiębiorcy chcąc się utrzymać, muszą coś sprzedać
3. ludzie mają mało środków, więc żeby cokolwiek sprzedać, przedsiębiorcy obniżają ceny
4. ceny niskie, towarów nie brakuje, dobra dystrybucja leży w interesie przedsiębiorców - więc nie ma grabieży
5. grabieży nie ma, ponieważ nie opłaca się kraść czegoś, co jest łatwo dostępne i tanie zarazem




Człowiek kradnie to, dla czego warto podjąć ryzyko. Aby było warto podjąć dla czegoś ryzyko, dany przedmiot musi posiadać wysoką wartość. Wartość zależy od dostępności danego towaru - za tym idzie wysokość zapłaty, którą trzeba uiścić, żeby go dostać. Kiedy przedmiot jest łatwo dostępny, niska jest również cena.


Kolejną kwestią jest to, czy na dany przedmiot jest zapotrzebowanie - i jakie. Jeśli ilość danego towaru przewyższa zapotrzebowanie, nie opłaca się go kraść, ani nawet przepychać się w kolejce - i tak wiem, że dla mnie nie zabraknie.


Kto był na 600-leciu Bitwy pod Grunwaldem, z pewnością widział butelki wody sprzedawane po 5 złotych. O ich cenie stanowiła bardzo trudna dostępność i wysokie zapotrzebowanie. Czyli bardziej naukowo: popyt i podaż.


Faktem jest, że wychowanie Japończyków odgrywa wielką rolę w zmniejszeniu zapotrzebowania (popytu). Poza tym nie ma u nich tej presji, która jest np. w Polsce, i której efekty widzimy we wzroście cen cukru (zamiast poczekać na spadek cen, ludzie napędzają popyt wbrew własnemu interesowi, "bo trzeba zrobić zapasy") - a presja ta jest wywołana przez wiele lat życia w socjalizmie, który w złagodzonej wersji trwa do dziś - "socjalizm z ludzką twarzą" - i nadal napędza tę psychozę... Szczególnie starsi ludzie pamiętają cięższe czasy. Nie mówią "kupiłem". Mówią "zdobyłem".

4 komentarze:

  1. Oprócz tego "zdobyłem", słyszało się określenie "załatwiłem". Jak wiadomo, wtedy się "załatwiło" i dobrze było mieć "układy" z panią Stenią ze sklepu spożywczego. Japończyków, faktycznie, socjalizm ominął.
    Zgodzę się z tobą, że media mogły dostać takie polecenie, aby na każdym kroku podkreślać ten "kolektyw", dyscyplinę itd. To może się komuś wydać przesadą, ale wróg czuwa i myśli ;-)
    My raczej nie mamy trzęsień ziemi - najwyżej tąpnięcia górnicze na Śląsku ;-), tez nieprzyjemne, dziwne uczucie. Ale mamy powodzie, ostatnimi czasy coraz częstsze. Jak wtedy ludzie się zachowują? Pytam, bo sam mieszkam w takiej okolicy, która nie była jakoś tragicznie zalana i nie miałem okazji na własne oczy popatrzeć sobie na zachowania bliźnich. Do doniesień TV podchodzę ostrożnie, ale pojawiały się w nich informacje, że zdarzają się przypadki szabru. W Japonii tego nie ma w ogóle?
    No może i nie ma...
    Tak czy owak, uważam, że społeczeństwo polskie z pewnością nie dorównuje japońskiemu pod względem opanowania i zwykłej życzliwości ludzkiej. Dla nich to coś zwykłego a dla nas, jak już, to powód do dumy i oczekiwania na pochwały prasy na Jamajce. Jesteśmy jednak urodzonymi kombinatorami, partyzantami i "narzekaczami". Widzę to momentami po sobie ;-)
    Japończycy poradzą sobie ze skutkami trzęsienia i tsunami. Pytaniem jest, jak my, Polacy, poradzimy sobie w najbliższym czasie. Ostatnio czytałem w środkach masowego rażenia, że poparcie dla kliki rządzącej, utrzymuje się dalej na wysokim poziomie i spadło tylko o 2 "oczka". Przyznam, ze posmutniałem...;-(

    OdpowiedzUsuń
  2. To leży w naszej historii :) Aparat państwowy zawsze był zły, bo najpierw był obcy, potem był sterowany z zewnątrz, a teraz jest po prostu beznadziejny :-)

    Ja też nie mieszkam na terenach powodziowych, nigdy też nie przeżyłem jakiejś większej klęski żywiołowej - dlatego nie wiem, jak wygląda zachowanie przeciętnych ludzi "na co dzień" w takich sytuacjach. Na pewno sam bym pomagał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatni zryw społeczności mojego osiedla, zaobserwowałem jakieś ponad 20 lat temu, gdy budowaliśmy kościół. Rzymskokatolicki, rzecz jasna....;-); też pomagałem...
    Od tego czasu nie było (może to i dobrze)potrzeby sprawdzenia gotowości obywateli do poświęceń. Chociaż, wnosząc z tego, jak wyglądają obrady członków spółdzielni osiedlowej, to sytuacja jest kiepska. Nie wiem czy ktoś pamięta jeszcze taki program TV, z początku lat dziewięćdziesiątych pt. "Otwarte studio". No, nawet nie początku, ale to były chyba dokładnie lata 1989/90 (potem program usunięto z wizji...)- taki sam bajzel, pieniactwo i brak kontroli prowadzącego nad "tłumem" panuje teraz u mnie ;-)
    Nie wiem, jakby się zachowali Polacy w wypadku np. obcego najazdu. Ja mam znajomych, którzy utrzymują, ze w tej sytuacji uciekliby za granicę, bo mają w dupie to, co by się tu działo. Zresztą...już dawno tam są ;-) Gwoli sprawiedliwości dodam, ze są też tacy, nieliczni,którzy zarzekają się, iż są gotowi chwycić za broń. Ale oni akurat, robią to codziennie ;-)
    Tych "pacyfistów" to ja nawet troszkę rozumiem. No bo czego/kogo miałbym bronić? Pewnie, to zależy od tego, jakby postępował wróg. Ale sztandaru/wodza, wokół którego mieliby się gromadzić rodacy, w swojej bezkompromisowej walce z najeźdźcą, to raczej nie widzę. Obecna sytuacja kraju, z prawdopodobnie celowym, idiotycznym podziałem na pisowców i peowców, wydaje się idealnym wstępem do agresji. Naród jest skłócony, sojuszników nie mamy. Tyle tylko, że współcześnie, militarna agresja jest: raz, że nieopłacalna ekonomicznie a dwa, że w żadnym z krajów, które są naszymi sąsiadami, społeczeństwo nie wydaje się być przygotowane na prowadzenie wojny na dużą skalę. A może się mylę? Może taka wojna nie byłaby wojną na większą skalę, trwałaby krócej niż lądowa faza "Desert Storm" A.D.1991 a polskie dowództwo i rząd (ci, którzy nie zginęli w wypadkach czy "wypadkach" lotniczych, rzecz jasna...) udaliby się, kierowani siłą spokoju, na Zaleszczyki? A może raczej w Dolomity?

    OdpowiedzUsuń
  4. "Kto był na 600-leciu Bitwy pod Grunwaldem, z pewnością widział butelki wody sprzedawane po 5 złotych."
    W czasie powodzi chleb też był sprzedawany bardzo drogo. Nawet w kościele mówili, jakie to złe żerowanie na tragedii.
    Widocznie nie obejrzeli tego: http://www.youtube.com/watch?v=Jw-LU-k1i-o

    OdpowiedzUsuń

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.