21 października 2010

Kiedy oceniać słowa, ludzi i wydarzenia?

Coraz częściej dochodzi do mnie myśl, że ten blog to swojego rodzaju książka, przedstawiająca pewien logiczny ciąg gdzie poprzedni temat wiąże się w jakiś sposób z następnym. Czasem te powiązania są bardzo widoczne, czasem mniej. Ten wpis jest wyraźną kontynuacją poprzedniego o manipulacji słowami, dlatego tutaj te powiązanie będzie silne.

Ostatnio piszę o słowach tak, jakbym był filologiem. Jednak słowa wyrażają nasze myśli, więc chyba można to podciągnąć pod filozofię? Jeśli te słowa dotyczą polityki, religii i pojęć ideologiczno-moralnych, to taki temat pasuje do mojego bloga jak ulał. A poruszam go dlatego, że bardzo bym chciał, żebym zarówno ja sam, jak i jak najwięcej osób umiało dochodzić do prawdy. Jestem takim "prawdofilem" ;)

Dla wielu z nas słowo "zmiana" kojarzy się raczej pozytywnie. Politycy mówią ciągle, że będą "zmieniać Polskę". Nie mówią co prawda w jakim kierunku, bo to by było zbyt szczegółowe, jak na polityków... Ale my jako wyborcy możemy postarać się to jakoś rozwinąć.



Przyjrzyjmy się temu, co pisze Edmund Burke w dziele "Rozważania o Rewolucji we Francji":

"Nie potrafiłbym potępić lub pochwalić jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi działaniami i rozważaniami po rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej z wszelkich powiązań, w nagości i wyizolowaniu właściwym metafizycznej abstrakcji. Okoliczności (które pewni gentelmeni mają za nic) w rzeczywistości nadają każdej politycznej zasadzie jej właściwą barwę i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany obywatelski i polityczny system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju ludzkiego. Z abstrakcyjnego punktu widzenia zarówno władza państwowa jak i wolność są dobre. Czy jednak postępowałbym zgodnie z regułami zdrowego rozsądku, gdybym dziesięć lat temu gratulował Francuzom cieszącego się ich sympatią rządu (bo i wtedy mieli oni rząd), bez sprawdzenia, jaki ma on charakter i jak działa? Czy teraz mam gratulować temu narodowi wolności? Czy z tej racji, że podjętą abstrakcyjnie wolność można zaliczyć do błogosławieństw ludzkości, mam teraz gratulować temu narodowi jego wolności? Czy z tej racji, że pojętą abstrakcyjnie wolność można zaliczyć do błogosławieństw ludzkości, mam serio gratulować szaleńcowi, który wyrwał się z chroniących go ograniczeń i zbawczej celi, że znów może się cieszyć światłem i wolnością? [...]

Gdy widzę ducha wolności w działaniu, to wszystko, co mogę na pierwszy rzut oka powiedzieć, zawiera się w zdaniu, że działa tu potężna zasada. Po prostu uwalnia się gaz, związane przedtem powietrze. Lecz powinniśmy poczekać z osądem, aż proces fermentacji stanie się mniej burzliwy, płyn się wyklaruje i ujrzymy coś więcej niż poruszenia zmarszczonej, spienionej powierzchni. Zanim zdecyduję się publicznie pogratulować ludziom błogosławieństwa, muszę być jednak pewien, że je rzeczywiście otrzymali. Pochlebstwo psuje zarówno schlebiającego, jak i adresata, a płaszczenie się nie służy ludowi bardziej niż królom. Dlatego powstrzymam się z gratulowaniem Francuzom ich świeżej wolności do chwili, gdy dowiem się, jak powiązano ją z władzą państwową, ze środkami przymusu, z dyscypliną i posłuszeństwem armii, ze skutecznym ściąganiem właściwie rozłożonych podatków, z moralnością i religią, z zabezpieczeniem własności, z pokojem i porządkiem, z obywatelskimi i społecznymi zwyczajami. Bo wszystko, co tu wymieniłem, to także swoiste dobra; bez nich wolność nie jest dobrodziejstwem, gdy trwa, i nie może trwać długo. Wolność dla jednostek oznacza, że mogą one robić, co zechcą; dlatego zanim zaryzykujemy gratulacje, powinniśmy się upewnić, co zrobić zechcą, bo owe gratulacje mogą rychło zamienić się w skargi."



Tak więc: A fructibus eorum cognoscetis eos - po owocach ich poznacie - jak powiedział swego czasu niejaki Jezus Chrystus (oczywiście po aramejsku, a nie po łacinie). Realną możliwość oceny danej sprawy (w domyśle: polityków) mamy dopiero po zakończeniu ich pracy. To bardzo niewygodne, gdyż de facto wybieramy ich w ciemno, na zasadzie obietnic i PR-u. To nie tak, jak na bazarku, gdzie od razu widzimy, co konkretnie bierzemy i jaką cenę przyjdzie nam za ten wybór ponieść. Na dodatek, na bazarku decydujemy sami, co wybierzemy - w demokracji decyduje za nas "większość". Na domiar złego, polityków wybieramy na całe kadencje - czy to się nam podoba, czy nie. Ziemniaczka z bazarku możemy w dowolnej chwili ugotować i zjeść, a jeśli nam się nie spodoba, rzucić go do zjedzenia ptaszkom.


Dlatego też nie możemy mówić o kimś sprawującym dany urząd, że "jest dobry/zły". Możemy tylko stwierdzić, że "jest dobry/zły jak do tej pory". Tak samo o każdej innej długofalowej nowince. Jako katol, poruszę tutaj temat zwolenników in vitro - ale to dopiero w następnym wpisie, szykujcie się ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.