26 września 2010

Dzień dobry, ja chciałem do pana Smitha...

Wpis z dnia 15 września 2010r.


Nareszcie mam chwilę, oraz siły, aby cokolwiek tutaj napisać. Niestety, trzy doby bez fazy REM bardzo ujemnie wpłynęły na moją chęć do prowadzenia bloga (na szczęście, już się wyspałem i wyleżałem). Tym bardziej, że nie jestem zbytnio zadowolony z efektów takiego "poświęcenia".

Co się stało? Mianowicie, poszedłem do pracy w firmie, której nazwa kojarzy się z techniką i kolorem. Praca w nocy (3-cia zmiana), po 4 godzinach 20 minut przerwy, dojazd autokarem 2,5 godziny w jedną stronę, 9 PLN za godzinę, z czego 2,5 idzie na podatek dochodowy. Czyli 13 absolutnie niekomfortowych godzin za 60 złotych. Wiedziałem, że tak będzie, miałem nawet słuszne wrażenie, że właśnie idę do najgorszej dostępnej pracy (szczególnie jeśli chodzi o zapłatę i o fakt, że autokar jest kosztem niższej pensji). Ale co tam, zapisałem się na dwie "nocki", aby chociaż zobaczyć, jak to jest. Poza tym interesuję się organizacją i zarządzaniem i muszę przyznać, że przez ten króciutki czas nauczyłem się więcej, niż na wielu wykładach! Jednym słowem: praktyka i obserwacja.

Z marszu skierowano mnie na "stakera", gdzie przy użyciu maszyny składa się kartonowe pudełka, wkłada się boksy DVD i przesuwa do maszyny zaklejającej. Zdziwiłem się, ponieważ każdy radził mi, abym nie szedł na "stakera" meldując, że jestem tutaj pierwszy raz. Sama praca nie była  może trudna czy skomplikowana. Gorsze było to, że wilgotność powietrza, a raczej jej brak, wysuszył mi całą jamę nosową i ustną. Szkoda, że nie można było wnosić wody. Telefonów również nie - jeszcze ktoś by nagrał film i byłby wstyd(?). Pierwszej nocy właśnie przez tę "suchość" zachorowałem, przez co druga była istną męczarnią. Spędziłem ją przydzielony na "starą halę", o wiele większą, bardzo zautomatyzowaną i... okropnie głośną. Dla mojego słuchu absolutnego było to katorgą - słyszałem każdy pojedynczy dźwięk, jednocześnie. Nie byłoby tak źle, gdyby wszystko pozostawało równomierne i jednostajne (kwestia przyzwyczajenia i ignorowania bodźca przez mózg). Jednak, niestety, losowo zdarzało się, że ktoś upuścił jakiś ciężar, albo przejechał pracownik wózek widłowym, ochoczo przy tym trąbiąc. Przyznam się, że te dźwięki połączone z brakiem snu (nie mogłem zasnąć w dzień, kiedy wszyscy chodzą po domu, a słońce świeci w okna) przyprawiały mnie o złudzenia, że maszyny to tak naprawdę wodospad, ja siedzę w jaskini (bynajmniej nie tej platońskiej), a skrzypiący wózek to tak naprawdę śpiew ptaszka, który przysiadł sobie na chwilkę (przez sekundę rzeczywiście w to wierzyłem!). Ach, ile bym dał, żeby tam usiąść i poczuć, że mam nogi. Na szczęście w trakcie przerwy zdołałem skołować małe metalowe schodki, na których siadałem przy naklejaniu naklejek na gotowych pudełkach, by potem ustawić je na palecie. Tak, zmienialiśmy się z kolegą co jakiś czas, aby nie dostać oczopląsu. Zapylenie i suchość powietrza były tutaj jeszcze większe, tak, że z bólu oczu ciężko było spojrzeć w górę. W WC, podczas przerwy patrząc w lustro stwierdziłem, że białka moich gałek ocznych powinny nosić raczej nazwę "czerwonek". Wspominana przerwa nastąpiła o godz. 2:30 (praca od 22:00 do 6:00) i była błogosławieństwem, gdyż można było usiąść na korytarzu i przede wszystkim wykorzystać masy wody na próby złagodzenia pieczenia w nosie, ustach i gardle. Kilka razy jakby "budziłem się" nie wiedząc, jak się "tu" znalazłem, widząc sens swojego życia jedynie w pakowaniu płyt lub przenoszeniu i ustawianiu tychże na palecie - żyłem tylko po to.

Pytałem się więc samego siebie: dlaczego panują tutaj tak okropne warunki? Dlaczego pracowników traktuje się trochę jak bydło (bo o prawdziwe bydło to się chociaż dba)?

Odpowiedź brzmi: wysoka fluktuacja pracowników. Oznacza to, że ciągle przychodzą nowi, prawie nikt nie zostaje na długo. Jest to praca dorywcza, "na jedną noc", nie ma więc troski o to, aby pracownikowi się podobało. Nie traktuje się pracownika jak cenną własność - w końcu on również jest "na jedną noc". Trzeba więc go jak najefektywniej wyeksploatować, nawet kosztem niższej produktywności następnego dnia (w końcu i tak niedługo odejdzie, więc odpocznie sobie w domu).

Praca na "nowej hali" (czyli tam, gdzie byłem pierwszej nocy) przypomina trochę manufakturę rodem z XVIII wieku. Tempo jest zależne od osób, które stoją na samym początku taśmy - i to mi bardzo odpowiadało. Wszystko oprócz foliowania boksów, naklejania naklejek i później zaklejania pudełek, odbywa się ręcznie. Praca idzie więc swoim naturalnym rytmem, często są przestoje (to już nie moja wina, że operatorzy/technicy nie dbają tam o maszyny i często się one psują), więc jest czas na pogawędkę, a nawet na chwilowy odpoczynek w pozycji siedzącej (na brudnej palecie). Niestety, mimo wszystko, najbardziej przeszkadza to, że jest tam bardzo suche powietrze i nie można temu zaradzić. Szybko pojawia się katar, ból oczu... wiem, pisałem już o tym, ale chcę to podkreślić jeszcze raz, bo to jest główna przyczyna tego, że w ogóle o tym piszę. Tak więc, można to przeżyć z powodzeniem i na pewno byłbym tam częstym bywalcem, gdyby nie te dojazdy...

A dojazdy mogą zmęczyć jeszcze przed samym przybyciem do pracy, a w drodze powrotnej powodują nerwicę i konieczność wracania do domu na "autopilocie" z racji zagłuszenia wszelkich zmysłów i skrajnej senności. Co jest tego powodem? Oprócz standardowych niewygód, są to... pozostali pracownicy. Fakt, że do tej pracy nie potrzeba żadnych kwalifikacji powoduje liczne spięcia wynikające z wszelkich różnic międzyludzkich. Jakkolwiek jestem w stanie zrozumieć, że czyjeś zachowanie i specyficzny sposób bycia, rozumowania, powoduje głośne kłótnie trwające kilkadziesiąt minut, to nie jestem w stanie pojąć, jak można puszczać głośne disco-polo z telefonu akurat wtedy, kiedy reszta chce spać. Delikwent oczywiście rzucał się, że tego nie zrobi. Gdybym nie był wyczerpany, to myślę, że doszłoby do samosądu (nota bene: demokratycznego). Pozostało mi tylko poddać się i nucić w myślach "Ewa odeszła...", aby zwiększyć swoje szanse na zaśnięcie. Nikomu nie życzę takiej podróży.

Jednak to jeszcze nie wszystko. Najgorsza była druga "nocka" (o której szczegółowo pisałem wyżej, jako ogólne wrażenia z pracy), na olbrzymiej hali, gdzie nie dość, że byłem chory, to panowały o wiele gorsze warunki (bardziej sucho, jakiś drażniący pył, nieporównywalnie większy hałas) i zabójcze tempo pracy. Automaty dyktowały tempo, rzędy filmów do zapakowania posuwały się niemiłosiernie naprzód, bez troski o to, czy się wyrobisz, czy się wszytko wysypie (w końcu to maszyny). I pewnie ktoś sobie teraz pomyśli: no i co, Pawełku, gdzie się podziała Twoja miłość do kapitalizmu i Adama Smitha? Sam się nad tym zastanawiałem - i pozostaję przy swoich przekonaniach, gdyż ta firma ze Smithem wspólną ma jedynie specyfikację zadań pracownika (każdy wykonuje tylko jedną, specyficzną czynność) i uzyskany przez to znaczny wzrost produktywności. Ale i tak się zmienialiśmy co jakiś czas. Alienacja co prawda nie występuje, ale z drugiej strony, pracownik bardzo "murzyni" (skojarzenie w związku z obowiązkiem noszenia przez nas czarnych koszulek) i nie jest traktowany zbyt delikatnie. Właśnie w tym sęk - w traktowaniu pracownika. Gdyby warunki i podejście było lepsze, byłby to model jak najbardziej właściwy. Ale to trochę kosztuje, a jako, że jest to praca dorywcza, do której przyjmują każdego z marszu, pracodawcy nie zależy na tym, aby taki pracownik został w pracy na dłużej - w końcu jest tylu kolejnych chętnych. I dobrze, bo wybór takiej pracy jest dla nas dobrowolny (chociaż trochę się rozczarowałem, kiedy zobaczyłem i poczułem to w praktyce) i stanowi ciekawe doświadczenie. Szkoda, że kosztem zdrowia, czasu i nerwów, ale może się to okazać przydatne. Pracodawca sporo zarabia na pracownikach dorywczych, "c'est la vie"... Niektórym to nawet odpowiada i przyjeżdżają raz na jakiś czas.

Przyznam się, że zainteresowałem się tą całą obecną maszynerią. To właśnie ona wymaga suchego powietrza, ponieważ wilgoć może być dla nich niebezpieczna. Kiedy była zmiana zamówienia, przechodziłem wzdłuż nieruchomej taśmy, oglądając każdy element. Działo się to "na raty", gdyż nie było zbyt wiele czasu podczas takiej zmiany zamówienia, ale za to miałem jakieś odmienne zajęcie. Potem podchodziłem do sąsiedniej taśmy, która pracowała i podziwiałem wszelkie mechaniczne ramiona i inne mechanizmy w ruchu. Cały ten proces i jego tempo, rytm, mogły zahipnotyzować. W innym sektorze pracowało ramię-robot ważące i układające pudła na trzech różnych paletach. Widok zdumiewający, tym bardziej, że lubię patrzeć na roboty, a ich na swój sposób płynne ruchy mnie intrygują. Zadałem sobie pytanie: skoro praktycznie cały proces jest tutaj zautomatyzowany, ale na każdej taśmie jest co innego, to dlaczego nie pracują tutaj same maszyny? Widocznie okazałyby się droższe niż tania siła robocza. Firma amerykańska przesyła komponenty do Polski, gdzie małe rączki składają wszystko i wysyłają do Skandynawii i Europy Zachodniej filmy za 50 euro. Rozmyślałem również o alternatywnych rozwiązaniach możliwych do wprowadzenia na linii montażowej i czy okazałyby się one lepsze (np. jak zrobić, aby pudełko podczas jazdy zmieniało pozycję z jazdy bokiem na jazdę przodem i w jaki sposób przyspieszyłoby to i ułatwiło pracę osobie przylepiającej naklejki). Może nie jestem tak wszechstronny niczym Leonardo da Vinci, ale mam takie ciągoty... W końcu nie trzeba być malarzem, aby dostrzec piękno w obrazie i nie trzeba być muzykiem, aby wyczuć pozytywne drgania w danej melodii.

A co tam pakowałem? Wśród wielu bajek, "Happy Feet" dla anglo-polskich dzieci w Wielkiej Brytanii, oraz specjalne edycje "Królewny Śnieżki" i "Tarzana" dla muzułmańskich dzieci odpowiednio: z Francji i Niemiec. I w ten sposób przechodzimy do tematu, który poruszę w następnej notce.

Czytam swoją notkę i stwierdzam, że bardzo dużo w niej powtórzeń, pisania ciągle o tym samym... Nie umiem tego poprawić w obecnym stanie. Mam nadzieję, że ma to również swoje plusy - notka jest bardziej szczera i "na gorąco". Jeśli również dla Was powyższa notka miała sens i składnię podobną do ostatniego przemówienia p.Bronisława Komorowskiego, to przepraszam, po prostu nie czuję się obecnie najlepiej.


***
I stało się. "Wiadomości" w południe podały, że pod projektem o repatriacji podpisało się 200 tys. osób. Projekt trafił już do laski marszałkowskiej. Tempo ekspresowe, bo i prestiż ogromny. Szkoda, że inne ustawy muszą czekać nawet latami... Ale cóż - w końcu mamy wybory! Ciekawe, jak to się potoczy dalej. Czy okaże się, że moja czarna wizja okaże się prawdziwa i repatrianci zostaną wykorzystani do politycznej gry?

6 komentarzy:

  1. A ja miałem (nie)przyjemność pracować przy wdrożeniu systemu teleinformatycznego w PKO BP.

    Pracowało nad tym konsorcjum złożone z firm Accenture oraz Softbank (potem Asseco). Ja pracowałem u naszych rodzimych pracodawców i - wykonując tę samą robotę - dostawałem ok 25% pensji moich kolegów z Acc. Im płacili źli krwiopijcy amerykanie a mi nasi swojscy przedsiębiorcy.

    Myślę, że wyzysk pracownika, tak samo jak pieniądz nie ma narodowości. My natomiast mamy nogi i możemy nimi zagłosować. Wynosząc się do lepszej pracy. Chyba że potrafimy jedynie obsługiwać maszyny - wtedy jest słabo.

    A co do 60 zł za dwie noce - myślę że lepiej byś wyszedł na zbieraniu butelek:)

    Twar2

    OdpowiedzUsuń
  2. 60 zł to za jedną noc :) Za dwie w sumie zarobiłem 120 zł. Co prawda, jeszcze nie otrzymałem tej "wypłaty", ale traktuję to już jako zarobek.

    Dzięki za opisanie swojej przygody z niefajną pracą. Jak widać, oprócz nóg, mamy jeszcze klawiatury - aby nie tylko przenieść się do innej pracy, ale również po to, aby ostrzec innych.

    OdpowiedzUsuń
  3. hey słyszałam że technikolor to wyzyskiwacze :) Pocieszę Cię ja pracowałam w Siedlcach w Forpie na słuchawkach i tam to dopiero był wyzysk i nacisk na psychikę i te krzyki za słuchawką..."no już dawaj dawaj tą umowę,mów: prawda proszępani że korzystne? to znaczy że chce Pani drugi telefonik za zlotóweczkę..." wrrr jak o tym pomyślę to mnie ciarki przechodzą :) ale biedny student dorabiać musi :)bo my studenci damy radę a na piwo trzeba zarobic :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak się składa, że akurat myślałem o call center. Jeszcze tego nie próbowałem, ale kto wie, może mi się spodoba - tam się przynajmniej siedzi, a na głosy można załączyć "ignore" (wyuczyłem się tej umiejętności skupiając się wyłącznie na komputerze podczas, gdy babcia ogląda obok telewizję na cały regulator). Sezon na korepetycje się skończył i klepię biedę :) Ale smutny nie jestem, bo i tak jestem abstynentem, więc fortuny na co dzień nie wydaję.
    Dzięki za komentarz i również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest właśnie nie ma zmiłuj kapitalizm twojego Korwina. Dalej zlikwidujmy kodeks pracy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobre sobie. To jest odosobniony przypadek pośród socjalistycznych dziwolągów. Gdyby wszędzie były takie same, wolnorynkowe warunki, pracodawcy TŁUKLIBY SIĘ o pracowników stwarzając coraz lepsze warunki pracy. A tak - ma się znajomości, sypnie się groszem tam, gdzie trzeba i już można się wyłamać, podczas, gdy konkurencja jest blokowana chorymi przepisami.

    Nie podoba mi się Twoje wybiórcze myślenie, trzeba myśleć zawsze w kontekście całości.

    OdpowiedzUsuń

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.