26 września 2010

O wojnie dziś nie będzie.

Wpis z dnia 1 września 2010r.

W piątek byłem u siedleckiego dermatologa, aby zapisać dziewczynę na wizytę. Zazwyczaj jest otwarty do 18:00, ale akurat w piątki - do 14:00. Przez swoje lenistwo dobrnąłem na miejsce dopiero o 14:20. Wchodzę więc, witam się i ku mojej uldze widzę, że pani recepcjonistka siedzi jeszcze na swym stanowisku i przegląda jakieś kartki. Zapytałem więc, czy można jeszcze zapisać pacjenta, spodziewając się zapisania na wizytę raz-dwa, jak to zwykle szybciutko się odbywa. Jednak jestem chyba zbyt ufny - a może zbyt bezczelny? - gdyż nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Po chwili ta uprzejma pani odparła mi, dobitnie przy tym akcentując swoją wypowiedź, że NIE zapisze już dzisiaj nikogo. Zdziwiłem się i powiedziałem, że to przecież tylko jeden zapis i nie będę musiał tejże pani zajmować drugie tyle czasu, co teraz. Niestety, ona w sposób dość dobitny dała mi do zrozumienia, "kto tutaj rządzi". Mój entuzjazm dość szybko opadał lotem koszącym, ponieważ zgodnie z "teorią oczekiwań" oczekiwałem sukcesu, aż tu nagle taki zwrot akcji... Napięcie rosło z sekundy na sekundę, mimo tego zaproponowałem pomoc lub nawet wyręczenie tejże miłej pani w wykonaniu tej żmudnej i czasochłonnej czynności. Nie widziałem dalszych szans na współpracę. Rzuciłem więc krótkim "żegnam!" i wyszedłem czym prędzej, aby nie psuć już więcej kulturalnego nastroju.

W dosyć długiej drodze powrotnej miałem czas i nastrój (padał deszcz...) na przemyślenia. Dlaczego ta miła pani nie chciała poświęcić 20-tu sekund na zapisanie kolejnego - jakby nie patrzeć - klienta? Przecież im więcej klientów zapisze taka recepcjonistka, tym większy zysk odnosi firma, a sama pracownica większe uznanie od szefa. Jeśli tak nie jest, proszę swoje wnioski kierować do Rickiego W. Griffina, autora książki pt. "Podstawy zarządzania organizacjami". Tak po prostu jest - fakt obiektywny. Ale co innego w firmie prywatnej, a co innego w tzw. budżetówce. Taka placówka ma bowiem stałe finansowanie z budżetu państwa (nota bene czasem zależne od ilości pacjentów!), pensja recepcjonistki się nie zmienia, a my wszyscy płacimy na to podatki. Także - "czy się stoi, czy się leży...", niezależnie jak ta pani pracuje, dostanie tyle samo pieniędzy. Nie musi się więc wcale starać, nie musi być miła, może wyładować swoją frustrację na takim "gówniarzu", jak ja. Co innego w firmie prywatnej - na taką płacą tylko ci, którzy z niej korzystają, a nie każdy w postaci podatków. Jej zarządca i pracownicy muszą więc zabiegać o klienta, oraz dbać o to, żeby w razie potrzeby do nich wrócił. Oczywiście, najlepiej, jakby nie musiał wracać do lekarza - ale to również leży w interesie prywatnej placówki medycznej. Klient jest bowiem zadowolony i na pewno poleci tę placówkę (przepraszam, że o tym teraz wspomnę, ale prawie popełniłem w tym słowie dość ciekawą literówkę...) przyjaciołom. Widzę nawet po sobie, że znajomi polecają np. prywatne wizyty np. u dentysty.

Wielu z Was pomyślało zapewne, że recepcjonistka miała po prostu ciężki dzień, albo ciągle była męczona przez nawał pacjentów, aż tu przychodzi jeszcze jeden, na dodatek spóźniony. Odparła więc pełna frustracji "nie, dziękuję, mam już dość na dzisiaj". Co jednak, jeśli dostawałaby choćby pochwałę od szefa za to, że znalazła chęć na zapisanie dodatkowego klienta już po godzinach swej pracy? Na pewno by to uczyniła zwiększając swoją szansę na podwyżkę - i co ważniejsze - uczyniłaby to z chęcią! Dlaczego? Właśnie dlatego, że nadarza się (rzadka) szansa na zyskanie dodatkowego "punktu" u szefa, a co za tym idzie - jest to kolejny krok do premii lub nawet podwyżki.

Takie sytuacje nie dość, że marnują nasz czas, to jeszcze - skumulowane z tym ciągłym deszczem - bardzo psują ludziom humor. Dodatkowo, gdyby nie ta sytuacja, napisałbym w dzisiejszym dniu coś o szkolnictwie, ew. o wojnie... a tu brzydka pogoda przywołała wspomnienia i nie mogłem tego dłużej w sobie tłumić. Ot, kolejny minus prowadzenia działalności gospodarczej przez państwo. Z chęcią chodziłbym wyłącznie do placówek prywatnych, ale dopóki płacę podatki, które finansują placówki państwowe, zwyczajnie mi się nie opłaca. Co z tego, że pójdę zapłacić "prywaciarzowi", jak i tak nadal płacę te wszystkie podatki? Płacę wtedy podwójnie. W ten sposób państwo nie tylko marnuje ludziom czas, zdrowie i nastrój, ale również skutecznie blokuje odpływ swoich klientów.


***
PS. Do tej pory nie mogłem znaleźć więcej niż jednej przyczyny podwyżki podatków. Dzisiaj pan premier przyznał, że do teraz pamięta maturę z matematyki i szczerze mówiąc nie wie, jakim cudem ją zdał. Chyba nie muszę niczego więcej dodawać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W komentarzach na moim blogu panuje wolność słowa. Nie moderuję ich, chyba, że zawierają spam. Każdy może napisać szczerze to, co myśli.
Proszę przy tym o poszanowanie netykiety.